To był wielki mecz! Ale to był wielki
mecz tylko i wyłącznie Golden State Warriors. Mistrzowie NBA ponownie w tym
sezonie udowodnili, że nie ma na nich mocnych. Tym razem rozbijając drugą siłę
NBA – San Antonio Spurs 120:90.
Od kilku dni, a nawet tygodni eksperci
koszykarscy ekscytowali się tym pojedynkiem. A to wszystko dlatego, że oba
zespoły w obecnych rozgrywkach prezentują się wręcz fenomenalnie. Zarówno
Warriors (40-4), jak i Spurs (38-6) wciąż mają realną szansę na pobicie rekordu
liczby zwycięstw w jednym sezonie Chicago Bulls (72-10). W dodatku Wojownicy w
tym sezonie nie przegrali jeszcze w Oracle Areana (20-0). Natomiast goście przed
meczem w Oakland wygrali 13 meczów z rzędu.
Niestety, ale szkoleniowiec gości –
Gregg Popovich nie zamierzał odkrywać wszystkich kart i nie najlepiej
przygotował swoją drużynę do tego prestiżowego pojedynku. Od samego początku
ekipa z Teksasu była wyraźnie gorsza. O czym świadczy chociażby fakt, że Spurs
na przestrzeni całego meczu ani razu (!) nie prowadzili. Pięciokrotni mistrzowie
NBA mieli ogromne problemy zarówno pod atakowany, jak i bronionym koszem. Tony
Parker zupełnie nie był sobą zapisując na swoim koncie ledwie pięć punktów. Za
to LaMarcusa Aldridge’a z gry zupełnie wyłączył Draymond Green. A brak Tima
Duncana był aż nadto widoczny.
Tymczasem Golden State Warriors
rozgrali jeden z najlepszych – jak nie najlepszy – mecz w tym sezonie. Ponownie
udowadniając, że są drużyną na miarę legendarnych Chicago Bulls i rekord
Michaela Jordana, Scottie Pippena, Denisa Rodmana i spółki jest poważnie
zagrożony. O dominacji Warriors nad Spurs najlepiej świadczą liczby. Defensywa
gospodarzy zanotowała 15 przechwytów i wymusiła aż 25 strat rywala. Wojownicy
zdominowali także walkę na tablicach, notując 45 zbiórki. Natomiast w ofensywie
momentami wręcz fenomenalnie dzielili się piłką, zaliczając aż 32 asysty.
Aktualni mistrzowie NBA panowali także polu trzech sekund w ataku, z którego
zdobyli łącznie 52 punkty.
O ogromnej przewadze Golden State
Warriors najlepiej świadczy również fakt, że całą czwartą kwartę na ławce
rezerwowych spędził Stephen Curry. W pozostałych 28 minutach gry lider Warriors
zapisał na swoim koncie 37 punktów (12/20 z gry, 6/9 za trzy, 7/7 za jeden),
pięć przechwytów, cztery asysty i dwie zbiórki.
Po za rozgrywającym gospodarzy w zespole zwycięskim na wyróżnienie zasłużyli również rezerwowi: Brandon Rush oraz Shaun Livingston, którzy zdobyli po 13 „oczek” przy znakomitej skuteczności.
W drużynie z San Antonio jedynym
jasnym punktem był Kawhi Leonard. MVP finałów z 2014 roku zapisał na swoim
koncie 16 punktów, pięć zbiórek, dwa przechwyty i dwie asysty.
Pozostałe wyniki:
Cleveland – Minnesota 114:107
Washington – Boston 91:116
Chicago – Miami 84:89
Memphis – Orlando 108:102 (OT)
New Orleans – Houston 111:112
Denver – Atlanta 105:109
Utah – Detroit 92:95
Sacramento – Charlotte 128:129 (2OT)
P.S. Chciałbym przeprosić wszystkich
czytelników za moją ostatnią nieobecność na blogu. Niestety, ale z różnych –
nie do końca zależnych ode mnie – czynników powstała kilkudniowa „dziura” na
blogu. Jednak powracam do pisania już w pełnym wymiarze i w najbliższym czasie
na blogu będą pojawiały się kolejne materiały.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz