28 lutego Goran
Dragić w zwycięskim pojedynku 116:104 nad New Orleans Pelicans zdobył aż 40
punktów, tym samym ustanawiając swój indywidualny rekord punktowy. Ale tym
osiągnięciem stał się również bohaterem całej koszykarskiej Słowenii. Ten
niespełna 2 milionowy kraj, od wielu lat jest zakochany w koszykówce, a sam
Dragić staje się ich wizytówką na koszykarskiej mapie świata.
Początki
Goran Dragić
pierwsze poważne kroki w swojej karierze stawiał w zespole Ilirija Lublana,
którego barw bronił w drugiej lidze słoweńskiej. Jednak w drużynie, w której
się wychował nie zagrzał długo miejsca, ponieważ szybko jego talent zauważyli
działacze Slovana Lublana. W Slovanie spędził dwa kolejne lata zdobywając z nim
m. in. Mistrzostwo Słowenii. Mierzący 191 cm wzrostu zawodnik dość szybko stał
się podstawowym graczem ekipy Slovana. W ostatnim sezonie notował średnie na
poziomie 11.3 punktu, co zaowocowało transferem do silnej ACB. W Hiszpanii
reprezentował barwy CB Murcia, w której jednak prezentował się dość przeciętnie
i nic nie prognozowało, że w przyszłości będzie podstawowym zawodnikiem jednego
z klubów NBA. Po nieudanej rocznej przygodzie w Murcji postanowił powrócić do
kraju. A jego osobą zainteresowali się działacze mistrza Słowenii. W ekipie
Olimpjia Lublanagrał wręcz fenomenalnie, jak na nastolatka. W lidze notował
średnie na poziomie 11.3 punktu oraz 3.3 asysty, natomiast w Eurolidze 9.7
punktu i 3.0 asysty. Jego dobra dyspozycja zaowocował również powołaniem do
kadry U-20, z którą zdobył mistrzostwo Europy w 2004 roku. Jednak sam Dragić
nie odgrywał w niej większej roli, ponieważ gwiazdami tamtej drużyny byli
bracia Lorbek. Pomimo to, postanawiał się nie poddawać i dzięki znakomitemu
sezonowi w Olimpii otrzymał powołanie do pierwszej reprezentacji na prestiżowy
Eurobasket w 2007 roku w Hiszpanii.
Tajemniczy młodzieniec w masce
Właśnie na
turnieju w Hiszpanii, po raz pierwszy miałem okazje oglądać Dragića w akcji.
Doskonale pamiętam, jak w meczu Słowenii z Polską w połowie pierwszej kwarty na
parkiecie pojawił się tajemniczy młodzieniec w masce. Mimo, iż był najmłodszym
koszykarzem na boisku, to prezentował się całkiem nieźle, by nie powiedzieć
rewelacyjnie. W znaczącym stopniu ożywił
grę swojego zespołu, czym coraz bardziej mnie przekonywał. Swoją grą po prostu
mnie oczarował. I od tamtego spotkania z zaciekawieniem oraz nadzieją obserwuję
jego karierę. A gdy doszła do mnie wiadomość, że na liście zawodników
zgłoszonych do draftu NBA w 2008 roku jest Goran Gragić, byłem ogromnie
podekscytowany. Ostatecznie z dalekim 45 numerem wybrali go działacze San Antonio
Spurs, którzy jeszcze tego samego dnia oddali go do Phoenix Suns, a ja już
widziałem w jego osobie następcę Nasha.
Jak wkrótce się okazało.
Nie tylko ja miałem takie przeczucia, ponieważ działacze Słońc dość szybko
zaproponowali mu długo terminowy kontrakt, co jak na tak daleki numer draftu jest
rzadko spotykane. Początki Gorana w stanie Arizona były bardzo podobne do tych
z przygody w Hiszpanii. Miał problemy z aklimatyzacją, co również przełożyło
się na jago skąpą ilość minut na parkiecie. W swoim debiutanckim sezonie ledwie
raz wystąpił w pierwszej piątce Suns, a w całych rozgrywkach notował średnie na
poziomie 4.5 punktu w ledwie 13.2 minuty. Jednakże młody Słoweniec ponownie
pokazał swój ogromny hart ducha i nie zamierzał się tak łatwo poddawać, a pod swoje
skrzydła wziął go sam Steve Nash, który pokazał mu jak powinien grać prawdziwy
rozgrywający. Dragić nawet nie załamał się, kiedy w sezonie 2010/11 został
wytransferowany do Houston Rackets, gdzie łącznie rozegrał 88 meczów. Ponieważ
ponownie do Arizony postanowiły go ściągnąć władze Suns. A sam zawodnik miał w
zespole rozgrywać już zupełnie inną rolę. W ekipie Słońc przyszło mu zastąpić
swojego mentora i nauczyciela Nasha, który przeszedł do Los Angeles Lakers.
Dragić bardzo szybko zaczął spłacać swój dług w stosunku do działaczy klubu. W
sezonie 2012/13 wystąpił w 77 meczach (wszystkie w pierwszej piątce) zdobywając
średnio 14.7 punktu w 33.5 minuty.
Przełomowy rok!
Jednak
największy przełom w karierze bohatera tego artykułu nastąpił wraz z
rozpoczęciem turnieju Eurobasket 2013, który odbywał się jego ukochanej
ojczyźnie. Po raz pierwszy, to od niego najwięcej oczekiwano w reprezentacji
Słowenii. I pomimo, iż gospodarze skończyli turniej na piątym miejscu, to z
pełną świadomością muszę przyznać, że nie zawiódł swoich rodaków. Dragić grał
wręcz fenomenalnie i był prawdziwym liderem swojego zespołu. Jego doskonałą
dyspozycję docenili również władze FIBA, którzy wybrali go do pierwszej piątki
całego turnieju. A ja osobiście już zacieram ręce, bowiem już tego lata
ponownie będę mógł podziwiać Słowenię na Mistrzostwach Świata w Hiszpanii, a w
ich barwach prawdopodobnie nie zabraknie Gorana.
Turniej w swoim
kraju Goran Dragić może uznać za udany, ale jego doskonałe występy są również
dowodem na to, że Słoweniec potrafi grać pod olbrzymią presją. Natomiast
aktualna dyspozycja jest po prostu naturalną koleją rzeczy. Goran nie jest już
tym młodzieńcem w masce z 2007 roku, a dorosłym, odpowiedzialnym, świadomym
swoich zalet koszykarzem. Owocny Eurobasket poprawił również jego samoocenę,
Dragić jest dużo pewniejszy w swoich poczynaniach na boisku, a wręcz czasami
bezczelny. Nie obawia się żadnego rywala, zarówno w defensywie, jak i w ofensywie.
Spory wpływ na
jego grę ma również trener Słońc – Jeff Hornacek, który sam w przeszłości był
znakomitym strzelcem. Nowy szkoleniowiec Suns zobaczył w nim połączenie
rozgrywającego z strzelcem i postanowił dać mu całkowitą swobodę na boisku.
Warto jednak wspomnieć, że Hornacek nie miał nic do stracenia, ponieważ jego
drużyna już na początku była skazywana na porażkę praktycznie z każdym. Ale
kolejne spotkania i zwycięstwa zespołu z Phoenix pokazywały sceptykom, że nowy
szkoleniowiec potrafił zbudować prawdziwy zespół, a główną siłą Suns jest Goran
Dragić. Na grze ze Słoweńcem zyskują
praktycznie wszyscy. W końcu swoje koszykarskie miejsce w NBA znalazł – Gerald
Green. A nieoczekiwanie dobrze z Goranem współpracuje filigranowy rozgrywający
Eric Bledsoe, którzy jeszcze przed kontuzją tworzył z nim duet nie do
zatrzymania. Z lepszej dyspozycji swojego rozgrywającego korzystają również
bracia Markieff i Marcus Morris. Natomiast prawdziwym objawieniem w grze z
Dragiciem stał się Miles Plumlee, który wcześniej „grzał ławę” w kolejnych
klubach, a teraz jest etatowym zawodnikiem pierwszej piątki.
Przez wiele lat
obserwowałem karierę Gorana Dragića z nadzieją, że kiedyś będzie w tym miejscu,
co jest teraz. I niezmiernie mnie to cieszy, że w końcu się doczekałem! Dragić
w swojej grze ma jeszcze sporo do poprawy, szczególnie w obronie. Jednak już
teraz przypomina zawodnika formatu All Star, a nawet był bardzo blisko udziału
w tegorocznym All Star Game, za co od Suns miał otrzymać milionową premię!
Pomimo, iż Goran jest już znakomitym zawodnikiem, to nadal z nadzieją będę
patrzał w jego przyszłość. Ponieważ jestem przekonany, że będzie jeszcze
lepszym koszykarzem. A jego 40 punktów przeciwko Pelicans, to dopiero początek!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz