środa, 17 grudnia 2014

Mały człowiek w świecie Wielkich ludzi: Muggsy Bogues

Tyrone Curtis „Muggsy” Bogues – urodził się 9 stycznia 1965 roku w Baltimore i do dziś jest uznawany za najniższego zawodnika jaki biegał po parkietach NBA. Mimo ledwie 158 cm wzrostu w 1987 roku został wybrany z 12. numerem przez Washington Bullets.

Pierwsze poważne kroki z pomarańczową piłka w dłoni stawał w Dunbar High School, by po ukończeniu liceum wybrać się na studia. Bogues wybrał ofertę renomowanej uczelni Wake Forest, gdzie spędził cztery lata. W tym czasie notował średnio 11.3 punktu, 8.4 asysty oraz 3.1 przechwytu. Natomiast jego znakomita gra w ostatnim roku studiów, w którym zdobywał średnio 14.8 punktu, 9.5 asysty, 3.8 zbiórki i 2.4 przechwytu zaowocowała nie tylko przepustką do NBA, ale i również powołaniem do reprezentacji USA na mistrzostwa świata w 1986 roku, z których zresztą przywiózł złoty medal. Jego świetna gra została dodatkowo doceniona przez władze uczelni Wake Forest, którzy po kilku latach zastrzegli numer z jakim grał (14 –  przyp. red.).

Co ciekawe w pierwszym sezonie na zawodowych parkietach jednym z jego kolegów z drużyny był najwyższy zawodnik w historii NBA – Manute Bol (231 cm – przyp. red.). Obaj panowie na przedmeczowej rozgrzewce wyglądali dość komicznie. Jednak sam Muggsy nie za długo pograł w stolicy Stanów Zjednoczonych, ponieważ już po pierwszym sezonie został odesłany do Charlotte Hornets. I to właśnie w zespole ze stanu Północnej Karoliny przesympatyczny rozgrywający święcił największe sukcesy. Wraz z Alonso Mourningiem oraz Larry Johnsonem sprawili, że Hornets stali się najbardziej rozpoznawalnym klubem NBA – poza Chicago Bulls –  na początku lat dziewięćdziesiątych na całym świecie.

Bogues szybko stał się również ulubieńcem trybun i gdziekolwiek się zjawiał mógł liczyć na gromkie brawa. Pomimo skromnych warunków fizycznych szanowali go także rywale z przeciwnych drużyn. Można by było napisać, że na parkiecie był sympatyczną pchełkę, ale wcale tak nie było. Bardziej przypominał Szerszenia, – i pewnie dlatego tak dobrze odnalazł się w Hornets –  który nigdy nie dawał za wygraną, a jego głównym zadaniem było jak najbardziej uprzykrzyć życie przeciwnikowi. Jego jednym z największych atutów była defensywa oraz inklinacja do skrajnie zespołowej gry.

W roku 1993 Hornets z nim w składzie z ogromnymi nadziejami przystępowali do fazy playoffs, ale już w drugiej rundzie zatrzymała ich ekipa New York Knicks. Patrick Ewing i spółka uporali się z nimi w ledwie pięciu meczach. Jednak pod względem indywidualnym najlepszym sezonem dla Muggsy były dopiero kolejne rozgrywki. W sezonie 1993/94 notował on bowiem średnie na poziomie 10.8 punktu, 10.1 asysty, 4.1 zbiórki oraz 1.7 przechwytu. Filigranowy rozgrywający nieprzerwanie prowadził Hornets przez dziesięć lat, by na dwa kolejne sezony przenieść się do Golden State Warriors oraz Toronto Raptors.

Muggsy Bogues na parkietach NBA spędził łącznie aż 14 lat rozgrywając 889 meczów. W tym czasie zdobył 6858 punktów, rozdał 6726 asyst oraz zebrał 2318 piłek, co daje średnie statystycznie 7.7 punktu, 7.6 asysty, 2.6 zbiórki oraz 1.5 przechwytu.


Po zakończeniu kariery w 2000 roku rozpoczął karierę jako trener. W 2005 roku objął stanowisko pierwszego szkoleniowca żeńskiej drużyny Charlotte Sing (WNBA – przyp. red.), którą prowadził przez dwa lata. Następnym jego przystankiem była praca jako asystent w Charlotte Bobcats (od 2014 roku znowu Hornets – przyp. red.). By w 2011 roku zatrudnić się jako pierwszy trener w liceum – United Faith Christian Academy.



Przez większość swojej zawodniczej kariery był także niezwykle aktywny w mediach. Muggsy był ulubieńcem nie tylko kibiców, ale i również współczesnych mediów. Co zaowocowało nawet debiutem na dużym ekranie. Ponieważ w 1996 roku wystąpił w filmie „Space Jam” („Kosmiczny Mecz” – przyp. red.). Natomiast kilka lat po zakończeniu sportowej kariery na rynku pojawiła się jego biografia „In the Land of Giants”, która niestety jeszcze nie ma swojego polskiego odpowiednika. 


Zobacz także pozostałych bohaterów cyklu: "Mały człowiek w świecie Wielkich ludzi".




czwartek, 11 grudnia 2014

Świąteczna wyprzedaż na Brooklynie. Kto na tym skorzysta?


Trzech najlepszych oraz najdroższych zawodników Brooklyn Nets – Joe Johnson, Deron Williams i Brook Lopez wczoraj oficjalnie zostali wystawieni na sprzedaż, co oznacza, że ich obecny klub rozpoczął żywiołowe poszukiwania chętnych na usługi całej trójki. Wydaje się, że Michaił Prochorow – mimo wcześniejszych zapewnień – stracił cierpliwość i nie zamierza już wykładać olbrzymiej fortuny na zarobki swoich zawodników. Bowiem łączne kontrakty całej trójki za obecny sezon to aż 56,654,317 milionów dolarów. Możliwe pozbycie się Johnsona, Williams, Lopeza oraz kończący się kontrakt Kevina Garnetta oznacza jedno – głęboką przebudowę składu Nets.

W zaistniałej sytuacji postanowiłem wcielić się w rolę Generalnego Menadżera i zaprezentować najciekawsze możliwe wymiany. Oczywiście wymienić całą trójkę było niezwykle trudno, więc zdecydowałem wysyłać ich pojedynczo do różnych klubów. Co zaskakujące najwięcej chętnych znalazłem na najdroższego – Joe Johnsona. Natomiast rozsądne upchnięcie gdzieś Derona Williams okazało się wręcz misją niemożliwą. Ale ostatecznie podołałem!


Wydawałoby się, że pierwsza siła NBA – Golden State Warriors nie potrzebuje zmian w swoim dotychczasowych składzie. Ale ich gra zupełnie może się zmienić kiedy do gry wróci David Lee, bowiem jest spore prawdopodobieństwo, że nie odnajdzie się w nowej taktyce trenera Kerra. Natomiast z rolą rezerwowego średnio sobie radzi Andre Igoudala. Nets tym samym zyskaliby bardzo wszechstronnego podkoszowego oraz świetnego defensora, który w przeszłości wielokrotnie pokazywał, że może być także wielką siłą ofensywną. Zaś Warriors kolejnego super strzelca, który dołączyłby do duetu Curry – Thomspon. Jednak tym samym straciliby bardzo dobrego obrońcę, na co chyba nie do końca mogą sobie pozwolić.


Detroit Pistons mimo sporych zmian wciąż prezentują się dużo poniżej oczekiwań, co powoduje, że jak bumerang powraca temat pozbycia się Josha Smitha. Więc wyprzedaż w Nets wydaje się dla nich idealną okazją na wytransferowanie niechcianego zawodnika. Za niego mogliby otrzymać m.in. Derona Williams, co wcale nie jest tak złym pomysłem.


Wręcz od początku swojego istnienia Oklahoma City Thunder poszukuje odpowiedniego i wartościowego zawodnika na pozycję centra. Miał nim zostać Kendrick Perkins, lecz zawiódł na całej linii. A jego blisko 10 milionowy kontrakt jest olbrzymim ciężarem dla oszczędnych działaczy Thunder. Lecz nadarza się okazja wymiany, z której skrzętnie skorzystałbym jako GM Thunder. Wymieniłbym kończące się kontrakty Perkinsa i Collinsa oraz zawodzącego Lamba w zamian za Brooka Lopeza. Thunder zyskaliby nadal rozwijającego się centra. Zaś Nets po sezonie mogliby zacząć stopniową odbudowę.


Wyobraźcie sobie pewną sytuację –  Camelo Anthony po kolejnej wysokiej porażce idzie do Phila Jacksona i żąda od niego kogoś z dwójki: Johnson – Williams. Jackson ponownie wykazuje się olbrzymim geniuszem i jakimś cudem wciska Nets olbrzymi, ale jednoroczny kontrakt Amre Stoudemire’a. Co więcej w zamian dokłada im jeszcze takich zawodników jak: Bargnani i Calderon dostając samego Joe Johnsona, albo pakiet wymarzony czyli Johnson – Williams. Wiem, ta wymiana wydaje się nierealna, ale to w końcu Phil Jackson, kto jak nie on miałby tego dokonać?!


Pewnego dnia Gregg Popovich z Tim Duncanem udają się do właściciela San Antonio Spurs i oznajmiają, że obecny sezon jest ich ostatnim. Zaskoczony Peter Holt szybko stara się znaleźć zastępcę TD i wybór pada na Brooka Lopeza, ponieważ wcześniej w Memphis Grizzlies postanawia zostać Marc Gasol. Ostrogi zyskują wciąż rozwijającego się podkoszowego, zaś Nets bardzo solidnego defensora – Tiago Splittera oraz tańszą wersję Johnsona – Danny Greena.


Rozczarowany kolejnymi porażkami i słabym poziomem aktualnych Boston Celtics – Rajon Rondo domaga się wymiany. Władze Celtics chcąc zyskać coś więcej decydują się na Joe Johnsona, którego z chęcią pozbędą się Nets. Tym samym na Brooklynie ląduje nowa gwiazda i nowa nadzieja – Rajon Rondo, który ma sprawić, że Nets w końcu będą drużyną. Zaś Celtics zyskują świetnego strzelca i przy okazji pozbywają się niechcianego kontraktu Geralda Wallace’a. I przekonują się, że to wcale nie jest niemożliwe.


Kobe Bryant podbudowany swoimi ostatnim rekordem punktowym i prześcignięciem swojego odwiecznego rywala – Micheala Jordana postanawia powalczyć o jeszcze jeden tytuł. Wykonuje telefon do Derona Williams i przekonuje go do słonecznego Los Angeles. Natomiast Nets chcąc pozbyć się Williams chętne przygarniają kończący się kontrakt Steve’a Nasha oraz Jeremy Lina z nadzieją, że znowu będzie wielką gwiazdą Nowego Jorku, jednak teraz na Brooklynie.


Wiecznie szukający wartościowego centra – Portland Trail Blazers decydują się na ryzykowny, ale mimo wszystko rozsądny ruch. W zamian za Brooka Lopeza wysyłają na Brooklyn Nicolasa Batuma oraz Joe Freelanda. Tym samym tracąc solidnego defensora oraz strzelca obwodowego, ale zyskując centra, o którym zawsze marzyli. Zaś w nowym klubie Lopezowi w aklimatyzacji ma pomóc obecność jego brata Robina.


To wcale nie jest takie niemożliwe. A ja jako zarówno GM Nuggets, jak i Nets brałbym taką wymianę w ciemno. Denver zyskują prawdziwego lidera, którego brakuje im od odejścia Carmelo Anthonego, czyli Joe Johnsona. Przy tym rezygnując z niezadowolonego Gallinariego oraz niepotrzebnego Hicksona tracąc jedynie Afflalo. Za to Nets za 23 miliony zyskują trzech zawodników, którzy od razu mogą stać podstawowymi graczami „nowych” Nets.


Larry Bird jakimś cudem przekonuje Michiła Prochorowa do potencjału Roy’a Hobberta i transferuje go do Nets w zamian za Brooka Lopeza. Co więcej pod koniec negocjacji pozyskuje również Joe Johnsona w zamian za Davida Westa oraz Georga Hilla. Tym samym Nets mogą zapomnieć o mistrzostwie. Za to Pacers dzięki temu fantastycznemu ruchowi Birda od sezonu 2015/16 znowu są faworytami do mistrzostwa NBA.


To mało prawdopodobne, ale możliwe. Ponieważ Marc Gasol jeszcze nie przedstawił swoich planów na przyszłość, a kontrakt kończy mu się wraz z zakończeniem obecnego sezonu. Jeśli zdecyduje się pozostać w zespole, to nie ma tematu. Jednak niewykluczone, że poszuka sobie nowego miejsca np. w stanie Teksas. W tym wypadku jedynym rozwiązaniem Grizzlies jest wytransferowanie Gasola do Nets pozyskując tym samym Brooka Lopeza.


Głodne sukcesu władze Sacramento Kings podbudowane dobrym startem ich drużyny, decydują się na bardzo odważny ruch. Chcąc pozyskać Joe Johnsona wysyłają do Nowego Jorku aż czterech graczy, z czego aż trzech podkoszowych. Przy całym optymizmie fanów Kings jednak ten transfer wydaje się mało prawdopodobny.


Chcąc zapełnić lukę po Hardenie ekipa Thunder decyduje się na dość desperacki ruch. Transferując Sergi Ibakę oraz – jakim cudem – Kendricka Perkinsa do Nets w zamian za super strzelca – Joe Johnsona. Mimo wszystko na tej wymianie najbardziej zyskuje ekipa z Brooklynu.   



     



poniedziałek, 8 grudnia 2014

Bardzo ciekawa grupa reprezentacji Polski!


Z pośród czterech gospodarzy zbliżających się mistrzostw Europy w 2015 roku – Francji, Niemiec, Łotwy oraz Chorwacji. Los sprawił, że naszym koszykarzom na wrześniowym turnieju przyjdzie się mierzyć we francuskim Montpellier.

Z racji nowego przepisu kilka dni przed ostatecznym losowaniem gospodarzom turnieju dano prawo wyboru jednego z krajów, z którym chcieliby rywalizować. Tym samym Francja wybrała Finlandię, Niemcy Turcję, Łotwa Estonię, zaś Chorwacja Słowenię. Po za Francją oraz Finlandią naszymi rywalami w grupie A będą również Bośnia i Hercegowina, Izrael i Rosja.

A tak wygląda grafika wszystkich grup.


Natomiast tak bliżej wyglądają rywale reprezentacji Polski na najbliższym EuroBaskecie:

Francja

Ostatnie wyniki: mistrz Europy (2013), brązowy medal mistrzostw Świata (2014)

Największa gwiazda: Tony Parker (San Antonio Spurs)

Trener: Vincent Collet

Finlandia

Ostatnie wyniki: 9. miejsce EuroBasket (2013), 22. miejsce mistrzostwa 
Świata (2014)

Największa gwiazda: Petteri Koponen (Chimki Moskwa)

Trener: Henrik Dettmann

Bośnia i Hercegowina

Ostatnie wyniki: 13. miejsce EuroBasket (2013), eliminacje 1. miejsce grupa A (bilans 4-0)

Największa gwiazda: Mirza Teletovic (Brooklyn Nets)

Trener: Dusko Ivanovic

Izrael

Ostatnie wyniki: 21. miejsce EuroBasket (2013), eliminacje 1. miejsce grupa D (bilans 4-2)

Największa gwiazda: Omri Casspi (Sacramento Kings)

Trener: Erez Edelshtein

Rosja

Ostatnie wyniki: 21. miejsce EuroBasket (2013), eliminacje 2. miejsce grupa G (bilans 2-2)

Największa gwiazda: Timofey Mozgov (Denver Nuggets)

Trener: Evgeny Pashutin    

Bez wątpienia najcięższym rywalem naszych zawodników będą gospodarze – Francja, która również jest głównym faworytem całego turnieju jako obrońcy tytułu i z pewnością do EuroBasketu przystąpią w najsilniejszym składzie. Jednak ja osobiście najbardziej obawiam się ekipy Bośni i Hercegowiny, z którą zagramy mecz otwarcia 5 września. A sami doskonale pamiętamy jak kończyły się ostatnie nasze mecze otwarcia. Bośniacy, to bardzo wyrównany i silny zespół, który poprowadzi znakomity szkoleniowiec – Dusko Ivanovic. Ciekawie zapowiada się także pojedynek z Finlandią, z którą mimo wszystko mamy bardzo dobre wspomnienia. Ja z to bardzo się cieszę, że w Francji zobaczę żywiołowo dopingujących Fińskich kibiców. Reprezentacji Izraela z pewnością jest w naszym zasięgu. Natomiast Rosjanie wydają się tylko silni z samej nazwy. Bowiem na ostatnim EuroBaskecie zajęli ostatnie miejsce, za to w eliminacjach bliska wyeliminowania Rosjan była drużyna Szwajcarii, która nigdy nie była potęgą w tym sporcie.

Oczywiście biorą pod uwagę polskiego kibica zdecydowanie najciekawiej zapowiada się grupa A, gdzie wystąpi drużyna Mike’a Taylora. Jednak równie ciekawie jest w innych grupach. Bardzo interesująco wygląda zestawienie grupy B, która nazwałbym grupą śmierci. Niemcy jako gospodarze zawsze będą groźni, Hiszpania to Hiszpania, Turcja przechodzi ostatnio swego rodzaju wymianę pokoleniową, ale mają mnóstwo zdolnej młodzieży, Serbia to aktualni wicemistrzowie świata, Włosi świetnie zaprezentowali się na ostatnim EuroBaskecie, zaś Islandia to objawienie ostatnich eliminacji.

Zdecydowanie najsłabsza grupa zagra w Rydze, gdzie będziemy mogli oglądać prawdziwie bałtycką grupę – szkoda, że nas zabrakło. Mimo to sąsiedzkie pojedynki Łotwy, Estonii i Litwy zapowiadają się niezwykle emocjonująco. Do tego nieobliczalna Ukraina, zagadkowa Belgia oraz zawsze silni Czesi.  


Tuż przed losowanie władze FIBA Europe zaprezentował także oficjalną maskotkę turnieju, która wygląda tak: 

niedziela, 7 grudnia 2014

Nie gram, bo przyjechali z ekstraklasy


Do dość kuriozalnej i niecodziennej sytuacji doszło wczoraj na parkietach drugiej ligi grupy C w Chorzowie, gdzie miejscowa Alba podejmowała MKS II Dąbrowa Górnicza. Mecz zakończył się po ledwie 13 minutach, a to dlatego że 11 zawodników z kadry gospodarzy musiało opuścić parkiet z powodu przekroczenia liczby fauli. Ostatecznie MKS zwyciężył 92:29 zdobywając aż 77 punktów z linii rzutów wolnych. Zaś koszykarze Alby w przeciągu „całego” spotkania popisali się aż 57 faulami.

W ten dziwny sposób trener Alby – Rafał Sobiecki chciał okazać swój sprzeciw łączeniu pierwszych drużyn ze składami rezerw. Czyli w tym przypadku ekstraklasowego MKS Dąbrowa Górnicza, który wysłał na wczorajszy pojedynek sześciu zawodników z drużyny na co dzień występującej w Tauron Basket Lidze. Według Sobieckiego w ten sposób MKS steruje rozgrywkami drugiej ligi. Jednak gdzie w tym wszystkim sportowa rywalizacja? Sam klub z Dąbrowy Górniczej miał pełne prawo wysyłać swoich zawodników z pierwszej drużyny na mecz rezerw. 

Alba przed spotkaniem gorąco zapraszała najmłodszych sympatyków koszykówki na ten Mikołajkowy pojedynek, by później zniszczyć całą świąteczną otoczkę. Gdzie w tym wszystkim jakikolwiek szacunek do kibica, który równie dobrze w dużo bardziej pożyteczny sposób mógłby spożytkować swój wolny czas. A za to chcąc nie chcąc musiał brać udział w tej szopce i to nie bożonarodzeniowej szopce. Co więcej w tej całej insynuacji brali również udział zawodnicy Alby, co trochę mnie mimo wszystko dziwi.

Ponoć koszykarze Alby przed meczem dostali bardzo konkretne wytyczne od trenera – wszystko przerywamy faulem. Pod koniec meczu nawet już nie próbowali atakować, co świetnie obrazuje poniższy filmik.

Z anonimowych źródeł – co raczej zrozumiałe – wiem, że zawodnicy chorzowskiego klubu zbytnio nie mieli wyboru. Sobecki w klubie jest wszystkim: prezesem, kierownikiem zespołu,  fizjoterapeutom, trenerem – po prostu człowiek orkiestra. Co sprawia, że ewentualny sprzeciw był równoznaczny z obniżką, bądź w ogóle zawieszeniem wynagrodzenia dla poszczególnych zawodników. A pamiętajmy, że to rozgrywki drugiej ligi, które i tam mają już charakter półamatorski i gracze na tym poziomie zarabiają raczej symboliczne sumy. Z jednej strony ich rozumiem. Idą święta itd. Każdy grosz się przyda. Jednak z drugiej strony jako wciąż aktywny sportowiec – aktualnie głównie amatorsko – nigdy bym się na to nie zgodził. Po prostu bym nie wyszedł na parkiet, by nie uczestniczyć w tej szopce mojego szkoleniowca. Czysta rywalizacja i zasady fair play zawsze był dla mnie świętością i po czymś takim po prostu nie mógłbym sobie spojrzeć w oczy. Niestety, ale w pewnym sensie gracze poparli swojego trenera i uczestniczyli w tym wszystkim. Jednak czy Sobecki rzeczywiście ma rację? Zdecydowanie nie! Swoją głupią decyzją pogwałcił wszystko co święte w sporcie.

Z racji mojego miejsca zamieszkania nie znam bliżej sytuacji jaka panuje w grupie C, ale za to bardzo często bywam na meczach grupy A. Gdzie rywalizują m.in. zespoły rezerw Trefla Sopot czy Asseco Gdynia. I tam notorycznie możemy oglądać zawodników pierwszych drużyn Trefla oraz Asseco. I nie ma raczej nikt z tym większego problemu. Co więcej, te mecze przyciągają nawet większą rzeszę kibiców, bo po prostu takie nazwy jak Trefl czy Asseco lepiej się sprzedają. Podobnie jest także w innych grupach, gdzie również w mniejszym lub większym stopniu korzysta się z graczy pierwszych zespołów. Czy w ten sposób owe kluby sterują rozgrywkami? Możliwe, ale czy najwyższą wartością dla każdego sportowca nie jest rywalizowanie z jak najlepszym przeciwnikiem? Czy lepiej ogrywać amatorów i nic z tego nie wyciągać? Może warto pokazać w kilka minut, że potrafię grać jak równy z równym z zawodnikiem klubu ekstraklasy?!

W przeszłości wielokrotnie byłem w bardzo podobnej sytuacji co wczoraj zawodnicy Alby i dlatego nie mogę się pogodzić z tym, że pozwolili na to swojemu trenerowi. Sam wywodzę się z małego klubu, który zawsze był w cieniu Trójmiejskich potentatów, a raczej wtedy potentata. Jednak zawsze staraliśmy się rywalizować jak równy z równym z wielkimi naszego województwa, co czasem nawet kończyło się naszym zwycięstwem. Natomiast nic nie sprawiało nam takiej przyjemności jak pokonanie w rozgrywkach młodzieżowych Prokomu Trefla Sopot 30 punktami – żadna gratyfikacja finansowa nie zastąpiłaby tego pięknego uczucia, świetnie wykonanej pracy oraz ogromnej satysfakcji. Mimo, że te czasy już dawno minęły, to nadal z kolegami wspominamy te chwile i pewnie większość z nas będzie je pamiętać do końca życia – i o to właśnie chodzi w sporcie! A co będą pamiętać zawodnicy Alby? Że oddali mecz w najbardziej absurdalny sposób jaki był możliwy.

Oczywiście swego czasu otrzymywaliśmy potężne baty. Pamiętam jak w jednym sezonie w rozgrywkach juniorskich przyszło nam się mierzyć z Treflem, w którego składzie byli m.in. Adam Waczyński, Mateusz Kostrzewski, Krzysztof Krajniewski czy Igor Trela. W tym samym sezonie występowaliśmy również na parkietach trzeciej ligi, gdzie swoje zespoły rezerw miały wówczas Czarni Słupsk oraz ekstraklasowy Basket Kwidzyn. Strasznie rozbili nas wtedy m.in. w Czarnych Łukasz Wiśniewski i Hubert Pabian, zaś w Baskecie Piotr Dąbrowski.

Być może sam zainteresowany – Rafał Sobecki podważyłby sens rozgrywania takich spotkań. Jednak mnie osobiści jak i moich pozostałych kolegów z drużyny te porażki nauczyły więcej niż jakiekolwiek zwycięstwo. Takie mecze dają ogromnego powera do jeszcze cięższej pracy. Pokazują jak wiele masz do poprawy, by wznieść się na wyższy poziom. A chyba o to chodzi sportowcom? Chcą wiedzieć co muszą zrobić by wznieść się na wyższy poziom, by móc odnieść sukces.

Podejście typu – nie gram, bo przyjechali z ekstraklasy zabija sens jakiejkolwiek rywalizacji, a co za tym idzie sport. I Pan Rafał Sobecki jako doktor nauk o wychowaniu fizycznym powinien doskonale sobie zdawać z tego sprawę. Szkoda jednak, że tak nie jest i że w ogóle zaistniała taka chora sytuacja. Co więcej dziś Pan Sobecki wyszedł na ogromnego hipokrytę desygnując na mecz trzeciej ligi swoich zawodników z pierwszego zespołu Alby Chorzów.     


Zawodnicy klubów TBL, którzy zaliczyli mecze w obecnym sezonie drugiej ligi: 

Grupa A

Asseco II Gdynia: 
Chris Paredes - 9 meczów
Daniel Grujić - 8 meczów
Wojciech Czerlonko - 8 meczów 
Przemysław Żołnierewicz - 7 meczów 
Roman Szymański - 7 meczów 
Jakub Parzeński - 3 mecze 
Sebastian Kowalczyk - 3 mecze 
Filip Matczak - 2 mecze 
Przemysław Frasunkiewicz - 1 mecz 

Trefl II Sopot:
Paweł Dzierżak - 8 meczów 
Artur Włodarczyk - 5 meczów 
Grzegorz Kulka - 5 meczów 

MF Meble Tczew:
Aleksander Lebiedziński - 6 meczów 
Filip Struski - 2 mecze 

Grupa C

MKS II Dąbrowa Górnicza: 
Piotr Zieliński - 9 meczów 
Jakub Załucki - 7 meczów 
Grzegorz Małecki - 3 mecze 
Przemysław Szymański - 3 mecze 
Mateusz Dziemba - 2 mecze 
Jakub Koelner - 2 mecze 
Adam Metelski - 2 mecze 
Paweł Zmarlak - 1 mecz 

Grupa D 

Exact System Śląsk Wrocław:
Norbert Kulon - 3 mecze 

Muszkieterowie Nowa Sól 
Patryk Pełka - 4 mecze 
Kamil Zywert - 4 mecze 
Maciej Kucharek - 3 mecze 

środa, 3 grudnia 2014

Ranking Debiutantów NBA - Listopad


W pierwszym pełnym miesiącu NBA w gronie pierwszoroczniaków szczególnie wyróżniało się dwóch zawodników, którzy dość znacznie odstają od grona pozostałych. Jednak nie zabrakło także niespodzianek. Bowiem w grupie dziesięciu najlepszych debiutantów w listopadzie znalazło się aż dwóch zawodników Philadelphii 76ers oraz aż trzech europejczyków.

10. Nikola Mirotic (Chicago Bulls)

Mirotic nie miał żadnego problemu z wkomponowaniem się w rotację trenera Thibodeau, stając się pierwszym wyborem z ławki swojego nowego szkoleniowca. Hiszpan może nie jest najbardziej efektownym zawodnikiem. Ale mimo to jest niezwykle przydatny w walce podkoszowej o czym najlepiej świadczy jego występ przeciwko Portland Trail Blazers, kiedy miał w swoim dorobku 24 punkty oraz 11 zbiórek. Z czasem były zawodnik Realu Madryt powinien nabrać jeszcze większej pewności siebie, co z pewnością pozytywnie przełoży się na jego kolejne występy.

Statystyki: 7.1 punktu, 5.0 zbiórki, 1.1 asysty

9. Elfird Payton (Orlando Magic)

Działacze Magic wybierając z 10. numerem w ostatnim drafcie Paytona doskonale zdawali sobie sprawę, że nie będzie on maszynką do zdobywania punktów i pierwsze tygodnie potwierdzają tą opinię. Nowy zawodnik ekipy z Florydy to klasyczny rozgrywający, który imponuje swoją wszechstronnością na parkiecie. Nadal ma on olbrzymie problemy z ustabilizowaniem swojej formy oraz z odpowiednią selekcją rzutów. Lecz wciąż na tle innych pierwszoroczniaków zdecydowanie się wyróżnia.

Statystyki: 7.0 punktu, 3.4 zbiórki, 4.6 asysty

8. Kostas Papanikolaou (Houston Rockets)

Chyba mało kto się spodziewał, że Grek tak szybko odnajdzie się na parkietach NBA. Tym bardziej, że przyszło mu występować w bardzo silnym zespole Houston Rockets, w którym w przeszłości zawodził m.in. jego rodak – Vassilis Spanoulis. Co ciekawe Kostas w najlepszej lidze na świecie imponuje tym, co dotychczas nie było jego silnymi stronami, czyli rzutami trzypunktowymi oraz bardzo dobrym czytaniem gry. Były zawodnik m.in. Olympiacosu Pireus i FC Barcelony zdążył rzucić już 20 „trójek” oraz rozdać aż 53 asysty, co jak na pierwszoroczniaka jest całkiem niezłym wyczynem.

Statystyki: 5.9 punktu, 4.3 zbiórki, 3.0 asysty

7. Zach LaVine (Minnesota Timberwolvers)

LaVine na przed dryftowych testach imponował świetnymi warunkami fizycznymi. Jednak mimo to, ku jego rozczarowaniu został wybrany dopiero z odległym 13. numerem. Pierwsze tygodnie nowego sezonu NBA potwierdzają, że Zach może pochwalić się ogromnym potencjałem i w niedalekiej przyszłości powinien stać się bardzo wszechstronnym zawodnikiem. Jednakże zbytnio nie wiadomo na jakiej pozycji go ustawić. Ponieważ jako rozgrywający dysponuje on zbyt małym polem widzenia, zaś na pozycji rzucającego obrońcy oraz niskiego skrzydłowego wciąż brakuje mu fizyczności. Pomimo, to potrafił on w zwycięskim pojedynku przeciwko Los Angeles Lakers zdobyć aż 28 punktów oraz rozdać pięć asyst.  

Statystyki: 8.0 punktu, 2.2 zbiórki, 2.7 asysty

6. Shabazz Napier (Miami Heat)

Wielu ekspertów NBA wątpiło w to, czy już w pierwszym sezonie na zawodowych parkietach Napier stanie się ważnym ogniwem Miami Heat. Lecz sam zainteresowany dość szybko ukrócił te spekulację, odnotowując kolejne dobre występy. O czym najlepiej mógł się przekonać m.in. Derron Williams, którego przed własną publicznością upokorzył absolwent uczelni UConn.


Statystyki: 7.2 punktu, 2.7 zbiórki, 2.2 asysty

5. Nerlens Noel (Philadelphia 76ers)

Cała liga z niecierpliwością czekała na upragniony i długo wyczekiwany debiut – Nerlens Noel. Jednak nadal nie zrobił on jakiegoś kolosalnego wrażenia na ekspertach NBA. A jego forma idealnie odzwierciedla aktualną dyspozycję Sixers – momentami błyszczy na parkiecie i walczy z rywalem jak równy z równy, by na drugi dzień zupełnie zawieść swoich fanów. Jeśli nie ustabilizuje swojej formy, to z pewnością ostatni raz jest tak wysoko w tym rankingu.

Statystyki: 7.6 punktu, 5.9 zbiórki, 1.8 asysty, 1.0 bloku

4. K.J. McDaniels (Philadelphia 76ers)

McDaniels to zdecydowanie największe zaskoczenie wśród pierwszoroczniaków na początku nowego sezonu NBA. W Philadelphii znacznie bardziej spodziewano się kolejnych znakomitych występów Noela, czy Embiida niż McDaniels. Mimo to 32. numer tegorocznego draftu świetnie wykorzystał swoją szansę i błyskawicznie pokazał całej lidze jaki potencjał w nim drzemie. K.J. to niezwykle efektowny zawodnik, co udowodnił m.in. w pojedynku z Dallas Mavericks kiedy uzbierał na swoim koncie 21 punktów, 13 zbiórek i dwa bloki.  


Statystyki: 10.6 punktu, 3.6 zbiórki, 1.1 asysty, 1.4 bloku

3. Bojan Bogdanovic (Brooklyn Nets)
Chorwat w przeszłości był gwiazdą europejskiej koszykówki, ale mało kto się spodziewał, że tak szybko stanie się podstawowym zawodnikiem Brooklyn Nets. Bogdanovic to bardzo istotny punkt w układance Lionela Hollinsa, który niezwykle sobie ceni jego inklinację do zdobywania punktów. Nowy rzucający obrońca Nets już dwukrotnie zapisał na swoim koncie mecze ze zdobyczą 22 punktów.

Statystyki: 10.1 punktu, 2.9 zbiórki, 0.9 asysty

2. Andrew Wiggins (Minnesota Timberwolvers)

Andrew Wiggins miał być nową gwiazdą Timberwolvers i trzeba obiektywnie przyznać, że tą gwiazdą jest. Jednak nadal ma spore problemy z ustabilizowaniem swojej formy. Potrafi jednego dnia zdobyć 29 punktów, by trzy spotkania później uzbierać na swoim koncie ledwie trzy „oczka”. Zawodzi również w bardziej fizycznej grze. Jest skoczny i szybki, ale często przegrywa z silniejszymi rywalami ze swojej pozycji mimo swojego ogromnego talentu. Jego gra nie ma także większego wpływu na wyniki Wolvers, dlatego w tym rankingu zajmuje dopiero drugie miejsce.


Statystyki: 12.3 punktu, 3.8 zbiórki, 1.0 asysty

1. Jabari Parker (Milwaukee Bucks)

Jabari Parker może nie odnotowuję kolejnych kosmicznych występów, ale jest jedno słowo, które idealnie do niego pasuje. Stabilność – to coś, co bardzo rzadko jest spotykane u zawodników, którzy dopiero zaczynają swoją karierę na parkietach NBA. Mimo 19 lat momentami na boisku wygląda on jego stary boiskowy wyjadacz. Co więcej - okazuje się, że był brakującym elementem w układance Jasona Kidda, a Bucks w nim składzie znowu zaczęli marzyć o fazie play-off, a to dopiero początek jego kariery. Aż strach się bać co będzie dalej.


Statystyki: 12.2 punktu, 5.9 zbiórki, 1.8 asysty, 1.4 przechwytu





wtorek, 2 grudnia 2014

Adidas w końcu poszedł po rozum do głowy!

W przeszłości wielokrotnie krytykowałem firmę Adidas, która miała przyjemność tworzyć stroje okolicznościowe dla ligi NBA. Nienawidziłem jak co roku – zwłaszcza w poprzednim sezonie – psuli mi święta Bożego Narodzenia oraz święto koszykówki All Star Game koszulkami z rękawkami. 

W pewnym sensie rozumiałem, że liga musi się rozwija itd. Ale rękawki, serio? Świetnie się w takich koszulkach gra, ale to w końcu koszykówka, która słynie właśnie z charakterystycznych koszulek BEZ rękawków. Adidas tłumaczył się tym, że owe trykoty się rewelacyjnie sprzedają. Ale przy tym zapewniał, że w przyszłości nie zamierzają iść tą drogą – w co nie dowierzałem bowiem kto normalny rezygnuje z czegoś, co tak dobrze się sprzedaje?

Jednak ku mojemu zaskoczeniu firma Adidas dotrzymała słowa i zaprezentowała całkiem nowy – lepszy – projekt koszulek na Boże Narodzenie oraz All Stare Game. I z pełną świadomością muszę przyznać, że idealnie trafili w mój gust. Tak jak w przeszłości katowali mnie nudnym oraz nie koszykarskim design’em, to teraz z przyjemnością zasiądę w fotelu i obejrzę te koszykarskie święta.


Prostota i minimalizm kluczem do sukcesu – BRAWO ADIDAS! Natomiast pomysł z gwiazdą symbolizującą dzielnice Nowego Jorku: Manhattan, Bronx, Brooklyn, Staten Island oraz Queens – naprawdę rewelacyjny. Już się nie mogę doczekać tych dwóch koszykarskich imprez. A może nawet sprawie sobie jedną z tych koszulek? Dlaczego NIE?! To najlepiej podkreśla jaki kawał dobrej pracy wykonali projektanci niemieckiej firmy, już mnie namówili do kupna. Jeszcze raz BRAWO!   

Oficjalne stroje All Star Game 




Oficjalnie stroje na Boże Narodzenie 




środa, 26 listopada 2014

FIGHTBALL - nowa odmiana koszykówki


Koszykówka to sport głównie postrzegany jako gra zespołowa, w której rywalizują dwie drużyny złożone z pięciu zawodników. Dosyć niedawno narodziła się również uliczna i oficjalna odmiana tego sportu, w której zawodnicy rywalizują w drużynach złożonych z trzy osób. Bardzo popularne jest także rozgrywanie krótkich meczów jeden na jednego. Jednak jeszcze nikt nie odważył się spopularyzować tej ostatniej odmiany.

Kilka dni temu na Manhattanie zadebiutował nowy gatunek koszykówki zwany – Fightball. Wbrew pozorom nie ma on nic wspólnego z przemocą, a zasady tej gry są dość proste. Boisko ma długości 40 stóp, czyli około 12 metrów i jest podzielone na dwie połowy białą grubą linią. Na czarnym parkiecie rywalizuje ze sobą jednocześnie dwóch zawodników. Mecz trwa osiem minut, zaś zawodnik na oddanie rzutu ma osiem sekund, inaczej piłka wędruje do przeciwnika. Punkty liczone są następująco: 1 punkt po zwykłym rzucie, 2 punkty za wsad oraz trafienie zza białej linii, czyli ze swoje połowy. Całe spotkanie sędziuje profesjonalny sędzia, lecz jego wytyczne są zupełnie inne niż we współczesnej koszykówce. Bowiem organizatorzy starają się, by mecze przypomniały grę w latach 80 – czyli odgwizdywanie są tylko rażące przewinienia.   


Mecze mają za zadanie być dużo bardziej intensywne i widowiskowe. A rozgrywki są stworzone dla prawdziwych boiskowych twardzieli, którzy nie boją się agresywnie atakować kosz przeciwnika. Znacznie większą rolę niż we współczesnej koszykówce mają ogrywać kibice, którzy stoją tuż przy końcowej linii. Podczas pierwszego turnieju, który odbył się kilka dni temu fani wielokrotnie żywo reagowali na sytuację na boisku.  Skandowali ksywy swoich ulubieńców oraz ubliżali ich rywalom. Gra przypomina swego rodzaju walkę kogutów i wbrew pozorom najważniejsi w tym wszystkim są kibice a nie zawodnicy. Mimo to bezstronni obserwatorzy przyznają, że było to dość niecodzienne, ale niezwykle interesujące widowisko. Ponieważ organizatorzy zadbali o wszystko. Minimalistyczna oprawa, świetnie grający DJ oraz emocjonujące mecze sprawiły, że ta dyscyplina ma szansę na dalszy rozwój.  


W pierwszym turnieju wystąpiło ośmiu zawodników, którzy rywalizowali w fazie pucharowej oraz reprezentowali poszczególne dzielnice Nowego Jorku. Główną nagrodą za zwycięstwo była kwota w wysokości 10 tyś dolarów. I wbrew pozorom w turnieju nie wystąpili zupełni amatorzy. Bowiem wielu z nich ma za sobą mniej, bądź bardziej udane kariery na parkietach NCAA lub w zawodowej koszykówce. Np. Chris Smith to brat J.R. Smitha z New York Knicks, Mike Tuitt jest absolwentem uczelni Hampton, Ron Yates spędził kilka sezonów w Szwajcarii, Francji oraz Finlandii, zaś 38-letni William McFarlan swego czasu zawodowo grał w Argentynie.

Marvin Roberts – Brooklyn

Chris Smith – New Jersey

William McFarlan – Queens

Mike Keyes – Philadelphia

Allen Sheppard – Harlem

Gerald Colds – Harlem

Mike Tuitt – Bronx

Ron Yates – Queens


W walce finałowej zmierzyli się Mike Tuitt oraz William McFarlan. Po niesamowitej batalii  13-11 zwyciężył Tuitt, czy raczej „Get2It”, który tym samym zgarnął czek w wysokości 10 tyś dolarów.