Szczęśliwy awans do fazy play-off oraz odpadnięcie w trzech
meczach ćwierćfinałowych z PGE Turowem Zgorzelec średnią różnicą
23 punktów – tak skończył się zdecydowanie najgorszy sezon za
kadencji „nowego” Trefla Sopot. Jakie były tego przyczyny i czy
istnieje jeszcze jakaś przyszłość przed ekipą znad morza?
Król
Darius już nie taki królewski
Jeszcze
do niedawna Darius Maskoliunas bardzo dobrze kojarzył się
większości sympatykom koszykówki w Trójmieście. Ponieważ to on
był jednym z tych zawodników, którzy budowali potęgę wtedy
Prokomu Trefla Sopot. I to on jako ulubieniec trybun miał wprowadzić
Trefl Sopot ponownie na sam szczyt. Jednak jako trener nie radził
już sobie tak dobrze, jak z rywalami na parkiecie jeszcze kilka lat
temu. Co więcej już w swoim pierwszym sezonie był bardzo bliski
zwolnienia. Ostatecznie uratował go Adam Waczyński i spółka,
którzy w niesamowity sposób wyrwali zwycięstwo Enerdze Czarnym
Słupsk w piątym meczu zeszłorocznych ćwierćfinałów play-off.
Podbudowany tamtym sukcesem Trefl w kolejnej rundzie napsuł krwi
Stelmetowi Zielona Góra, a w serii o brąz zneutralizował Rosę
Radom. Oczywiście wywalczenie brązowych krążków spowodowało, że
kontrakt z Maskoliunasem automatycznie został przedłużony o
kolejny sezon.
Ale po
wakacjach do Sopotu powróciła mocno spóźniona i jeszcze bardziej
zuchwała wersja Dariusa Maskoliunasa. Ego trenera sopocian po
sukcesie klubowym oraz reprezentacyjnym wystrzeliło wręcz w kosmos.
A do tego przyczyniała się również spora podwyżka.
Wszechwiedzący Maskoliunas zamiast od razu zabrać się do ciężkiej
pracy, bardziej skupiał się na podważaniu kolejnych decyzji
podwładnych i przełożonych. Narastający konflikt spowodował, że
władze Trefla już tylko czekały na chwile, kiedy będzie zasadność
zwolnić swojego szkoleniowca. Naturalnie wszyscy wytrwale, by
znosili jego trudny charakter, gdyby Trefl wygrywał. Ale bez
odpowiedniego przygotowania i nadzoru po prostu nie było to możliwe.
Kulminacyjnym momentem był przełom stycznia i lutego, kiedy pięć
kolejnych porażek odnieśli podopieczni wtedy jeszcze Dariusa
Maskoliunasa. W rezultacie obrażony Litwin pożegnał się z posadą,
a jego stanowisko zajął inny dobry znajomy… Mariusz Niedbalski.
Życie
po Waczyńskim
Brak
lidera - to był największy problem Trefla Sopot w tym sezonie.
Wcześniej przez lata z miastem oraz klubem utożsamiał się Filip
Dylewicz, który był prawdziwym kapitanem zarówno na parkiecie, jak
i poza nim. Schedę po doświadczonym podkoszowym przejął wtedy
ledwie 25-letni Adam Waczyński. I trzeba obiektywnie przyznać, że
świetnie wywiązał się ze swojej roli. Ale z czasem również dla
niego sukcesy Trefla były zbyt małe. A kuszące propozycje zza
granicy tylko pobudzały jego sportowe ambicje. I nie ma co mu się
dziwić. Lecz jego rychłe
odejście spowodowało, że nie miał kto przejąć rządów w
Sopocie.
W roli
następców stawiani byli: Paweł Leończyk oraz Michał Michalak.
Leończyk na parkiecie robił swoje, ale coś w jego postawie
brakowało. Szczególnie poza parkietem. Nie był aż tak lubiany jak
jego poprzednicy. Nie potrafił poderwać publiczności oraz swoich kolegów z zespołu do walki. Natomiast Michalak nie miał do końca
wsparcia w osobie trenera. Potencjał ma ogromny i z pewnością mógłby zastąpić za sezon lub dwa Waczyńskiego. Lecz czy sam będzie
chciał? Prawdopodobnie nie, bo jego odejście z klubu wydaje się
coraz bardziej możliwe. Tym bardziej, że sam zawodnik jest już
zmęczony całą sytuacją w Sopocie i potrzebuje odmiany. Liderem
mentalnym niewątpliwie jest Marcin Stefański. Kapitan Trefla jest
tym zawodnikiem, z którym utożsamiają się kibice. Ale na
parkiecie nie daje już takiej jakości jak jeszcze kilka sezonów
temu. I coraz częściej przeszkadza swoim kolegom niż im ułatwia
grę.
Coś
tam zza granicy…
Jedną
z głównych przyczyn słabego sezonu Trefla Sopot były fatalne
ruchy kadrowe. Podkoszowy DeShawn Painter miał być tanim i
skutecznym rozwiązaniem na problem prawdziwego centra sopocian. O
ile w defensywie całkiem przyzwoicie sobie radził, to w ofensywie
był zupełnie nieprzydatny. I ostatecznie progi Tauron Basket Ligi
okazały się dla niego zbyt wysokie, szybko żegnając się z Trójmiastem. Nad morzem nie poradził sobie również
inny Amerykanin. Willie Kemp, to być może jeszcze większe rozczarowanie niż jego rodak. Władze Trefla chciały zaoszczędzić i sprowadzić
zawodnika na dwie pozycje. Kempa miał być rozgrywającym i
rzucającym obrońcą w jednej osobie. W rezultacie nie okazał się
ani jednym, ani drugim i przez większość sezonu był zupełnie
bezproduktywny.
Krytyczną
sytuację podkoszową miał ratować Litwin – Tautvydas Lydeka. Ale
obiektywnie trzeba przyznać, że wszyscy trochę więcej
spodziewaliśmy się po zawodniku z tak bogatym CV. 31-letni center
miał kilka udanych wstępów, tylko tak naprawdę nigdy nie wybił
się ponad pewien poziom. Natomiast nieudany eksperyment z pozyskaniem niemrawego i bezbarwnego Kempa pod koniec sezonu starały się jeszcze naprawić władze Trefla,
ściągając doświadczonego Bojana Popovića. Chorwat od samego
początku wykazywał się ogromną wiedzą oraz boiskową
inteligencją. Momentami na parkiecie pełniąc rolę prawdziwego
generała. Jednak w jego grze również czegoś brakowało. Być może
odpowiedniego przygotowania motorycznego, bo na pewno nie
odpowiednich umiejętności. Ostatecznie jedynym udanym nowym
transferem okazał się Eimantas Bendzius. Litwin został najlepszym
strzelcem oraz drugim najlepszym zbierającym Trefla. Jednak nie jest
to prawdziwy lider zespołu. Świetnie rzuca i jest niesamowitą
bronią ofensywną, ale nigdy nie poprowadzi zespołu do znaczących
sukcesów. Mimo to ma największe szanse na grę w Treflu Sopot w
przyszłym sezonie.
Młodzież!
Jaka młodzież?!
Przed,
w jego trakcie, a nawet po sezonie władze Trefla podkreślały, że
jednym z ich głównych celów klubu jest szkolenie młodzieży oraz
systematyczne wprowadzanie jej do pierwszego składu. Jednak z tych
obietnic i założeń tak naprawdę nic nie wychodzi. Ten sezon w
końcu miał należeć do młodych zawodników Trefl. Przy ograniczonym
budżecie, to właśnie oni mieli dostarczać istotne wsparcie z
ławki swoim bardziej doświadczonym kolegom. Efekt? Żaden z nich
tak naprawdę nie dostał prawdziwej szansy. Na młodzież trzeba
stawiać systematycznie. W każdym meczu dawać im minuty, a efekty
przyjadą same. Niestety, ale kolejny raz w Treflu zabrakło
cierpliwości. Po kilku słabszych występach wychowanków, po prostu
z nich zrezygnowano. Najlepszym na to dowodem są statystyki.
Grzegorz Kulka spędzał na parkiecie średnio 8:10 minut, Paweł
Dzierżak średnio 5:35 minuty, natomiast Artur Włodarczyk średnio
5:20 minuty. Łącznie rozegrali oni 59 spotkań zdobywając 60
punktów. Dla porównania największa nadzieja ich rywali zza miedzy
Asseco Gdynia – Przemysław Żołnierewicz rozegrał wszystkie 33
spotkania zdobywając łącznie 144 punkty, spędzając na parkiecie
średnio 13:31 minuty.
Jeśli
według władz Trefla to jest wprowadzanie młodzieży do pierwszego
składu, to chyba wszystkim nam się mylą pojęcia…
Tym
bardziej, że wszyscy trzej Panowie wcale nie odstają talentem od
Przemka Żołnierewicza, co udowodniły m.in. ostatnie mistrzostwa
Polski do lat 20, w których triumfował właśnie Trefl Sopot. W
samym finale pokonali oni właśnie Asseco Gdynia prowadzone przez
Żołnierewicza. MVP turnieju został Grzegorz Kulka, a do pierwszej
piątki trafił Artur Włodarczyk. Po za tym Trefl Sopot od lat
uchodzi za czołówkę w naszym kraju jeśli chodzi o szkolenie
młodzieży. A mimo to, tak trudno jest im się przebić do składu
pierwszego zespołu. W tym aspekcie zdecydowanie musi nastąpić
zmiana, ponieważ klub z Sopotu po prostu nie może sobie pozwolić
na takie marnotrawstwo. W innym wypadku Kulka, Dzierżak, Włodarczyk
i reszta uciekną z Trójmiasta jak niespełna rok temu David Brembly
w poszukiwaniu szansy gry. A Trefl z ich wyszkolenia nie będzie miał
nic.
Niepewna
i skomplikowana przyszłość
Pomimo
awansu do fazy play-off był to bardzo słaby sezon Trefla Sopot. Pod
względem sportowym zrealizowali cel minimum, ale nie ma co ukrywać
w Sopocie mają znacznie większe ambicje. Jednak wydaje się, że
Trefl doszedł do takiego punktu, w który trzeba podjąć ostre, drastyczne, kroki w kierunku odbudowy klubu. Pierwszym bardzo istotnym
aspektem są finanse. Nie jest wielką tajemnicą, że w Sopocie
wciąż mają spore problemy z płynnością finansową. Zawodnicy
dostają wynagrodzenie w transzach, a nie miesięcznie. Taka sytuacja
sprawia, że bardzo trudno namówić do gry zawodników z polskim
paszportem. Słaba gra zniechęciła także sporą część kibiców.
Trefl w tym sezonie bardzo ciężko się oglądało. Ich mecze to
była prawdziwa katorga nawet dla najbardziej zagorzałych fanów
koszykówki. Natomiast z problemów koszykarzy świetnie skorzystał
ich młodszy brat i siostra. Na siatkarskich spotkaniach Lotosu
Trefla Gdańsk oraz Atomu Trefla Sopot Ergo Arena pęka w szwach.
Tymczasem na Trefl zaczyna przychodzić już tylko garstka kibiców.
Władze Trefla muszą się zastanowić w jakim kierunku tak naprawdę
chcą podążać. Budować zespół z maksymalnym wykorzystaniem
budżetu, czy zrobić krok w tył, ale cenne pieniądze zainwestować
w młodzież. Oba rozwiązania są ryzykowne. Ponieważ obecny budżet
Trefla i tak już mocno odstaje od czołówki Tauron Basket Ligi i
każda nietrafiona decyzja kadrowa może mieć fatalne skutki. Bo w
kilka tygodni bardzo trudno zbudować zespół na miarę medalu.
Natomiast szersze postawienie na młodzież może wiązać się z
opuszczeniem fazy play-off. Ale za to za sezon, dwa może okazać
się, że Trefl ma kilku naprawdę niezłych wychowanków i godnych
następców Dylewicza czy Waczyńskiego. Wszystkie te decyzje będzie
już podejmował nowy prezes, który zastąpi na stanowisku Andrzeja
Dolnego. Jaki kierunek obierze? Czas pokaże...