wtorek, 12 maja 2015

Trefl Sopot na rozdrożu


Szczęśliwy awans do fazy play-off oraz odpadnięcie w trzech meczach ćwierćfinałowych z PGE Turowem Zgorzelec średnią różnicą 23 punktów – tak skończył się zdecydowanie najgorszy sezon za kadencji „nowego” Trefla Sopot. Jakie były tego przyczyny i czy istnieje jeszcze jakaś przyszłość przed ekipą znad morza?

Król Darius już nie taki królewski

Jeszcze do niedawna Darius Maskoliunas bardzo dobrze kojarzył się większości sympatykom koszykówki w Trójmieście. Ponieważ to on był jednym z tych zawodników, którzy budowali potęgę wtedy Prokomu Trefla Sopot. I to on jako ulubieniec trybun miał wprowadzić Trefl Sopot ponownie na sam szczyt. Jednak jako trener nie radził już sobie tak dobrze, jak z rywalami na parkiecie jeszcze kilka lat temu. Co więcej już w swoim pierwszym sezonie był bardzo bliski zwolnienia. Ostatecznie uratował go Adam Waczyński i spółka, którzy w niesamowity sposób wyrwali zwycięstwo Enerdze Czarnym Słupsk w piątym meczu zeszłorocznych ćwierćfinałów play-off. Podbudowany tamtym sukcesem Trefl w kolejnej rundzie napsuł krwi Stelmetowi Zielona Góra, a w serii o brąz zneutralizował Rosę Radom. Oczywiście wywalczenie brązowych krążków spowodowało, że kontrakt z Maskoliunasem automatycznie został przedłużony o kolejny sezon.

Ale po wakacjach do Sopotu powróciła mocno spóźniona i jeszcze bardziej zuchwała wersja Dariusa Maskoliunasa. Ego trenera sopocian po sukcesie klubowym oraz reprezentacyjnym wystrzeliło wręcz w kosmos. A do tego przyczyniała się również spora podwyżka. Wszechwiedzący Maskoliunas zamiast od razu zabrać się do ciężkiej pracy, bardziej skupiał się na podważaniu kolejnych decyzji podwładnych i przełożonych. Narastający konflikt spowodował, że władze Trefla już tylko czekały na chwile, kiedy będzie zasadność zwolnić swojego szkoleniowca. Naturalnie wszyscy wytrwale, by znosili jego trudny charakter, gdyby Trefl wygrywał. Ale bez odpowiedniego przygotowania i nadzoru po prostu nie było to możliwe. Kulminacyjnym momentem był przełom stycznia i lutego, kiedy pięć kolejnych porażek odnieśli podopieczni wtedy jeszcze Dariusa Maskoliunasa. W rezultacie obrażony Litwin pożegnał się z posadą, a jego stanowisko zajął inny dobry znajomy… Mariusz Niedbalski.

Życie po Waczyńskim

Brak lidera - to był największy problem Trefla Sopot w tym sezonie. Wcześniej przez lata z miastem oraz klubem utożsamiał się Filip Dylewicz, który był prawdziwym kapitanem zarówno na parkiecie, jak i poza nim. Schedę po doświadczonym podkoszowym przejął wtedy ledwie 25-letni Adam Waczyński. I trzeba obiektywnie przyznać, że świetnie wywiązał się ze swojej roli. Ale z czasem również dla niego sukcesy Trefla były zbyt małe. A kuszące propozycje zza granicy tylko pobudzały jego sportowe ambicje. I nie ma co mu się dziwić. Lecz jego rychłe odejście spowodowało, że nie miał kto przejąć rządów w Sopocie.


W roli następców stawiani byli: Paweł Leończyk oraz Michał Michalak. Leończyk na parkiecie robił swoje, ale coś w jego postawie brakowało. Szczególnie poza parkietem. Nie był aż tak lubiany jak jego poprzednicy. Nie potrafił poderwać publiczności oraz swoich kolegów z zespołu do walki. Natomiast Michalak nie miał do końca wsparcia w osobie trenera. Potencjał ma ogromny i z pewnością mógłby zastąpić za sezon lub dwa Waczyńskiego. Lecz czy sam będzie chciał? Prawdopodobnie nie, bo jego odejście z klubu wydaje się coraz bardziej możliwe. Tym bardziej, że sam zawodnik jest już zmęczony całą sytuacją w Sopocie i potrzebuje odmiany. Liderem mentalnym niewątpliwie jest Marcin Stefański. Kapitan Trefla jest tym zawodnikiem, z którym utożsamiają się kibice. Ale na parkiecie nie daje już takiej jakości jak jeszcze kilka sezonów temu. I coraz częściej przeszkadza swoim kolegom niż im ułatwia grę.

Coś tam zza granicy…

Jedną z głównych przyczyn słabego sezonu Trefla Sopot były fatalne ruchy kadrowe. Podkoszowy DeShawn Painter miał być tanim i skutecznym rozwiązaniem na problem prawdziwego centra sopocian. O ile w defensywie całkiem przyzwoicie sobie radził, to w ofensywie był zupełnie nieprzydatny. I ostatecznie progi Tauron Basket Ligi okazały się dla niego zbyt wysokie, szybko żegnając się z Trójmiastem. Nad morzem nie poradził sobie również inny Amerykanin. Willie Kemp, to być może jeszcze większe rozczarowanie niż jego rodak. Władze Trefla chciały zaoszczędzić i sprowadzić zawodnika na dwie pozycje. Kempa miał być rozgrywającym i rzucającym obrońcą w jednej osobie. W rezultacie nie okazał się ani jednym, ani drugim i przez większość sezonu był zupełnie bezproduktywny.

Krytyczną sytuację podkoszową miał ratować Litwin – Tautvydas Lydeka. Ale obiektywnie trzeba przyznać, że wszyscy trochę więcej spodziewaliśmy się po zawodniku z tak bogatym CV. 31-letni center miał kilka udanych wstępów, tylko tak naprawdę nigdy nie wybił się ponad pewien poziom. Natomiast nieudany eksperyment z pozyskaniem niemrawego i bezbarwnego Kempa pod koniec sezonu starały się jeszcze naprawić władze Trefla, ściągając doświadczonego Bojana Popovića. Chorwat od samego początku wykazywał się ogromną wiedzą oraz boiskową inteligencją. Momentami na parkiecie pełniąc rolę prawdziwego generała. Jednak w jego grze również czegoś brakowało. Być może odpowiedniego przygotowania motorycznego, bo na pewno nie odpowiednich umiejętności. Ostatecznie jedynym udanym nowym transferem okazał się Eimantas Bendzius. Litwin został najlepszym strzelcem oraz drugim najlepszym zbierającym Trefla. Jednak nie jest to prawdziwy lider zespołu. Świetnie rzuca i jest niesamowitą bronią ofensywną, ale nigdy nie poprowadzi zespołu do znaczących sukcesów. Mimo to ma największe szanse na grę w Treflu Sopot w przyszłym sezonie.


Młodzież! Jaka młodzież?!

Przed, w jego trakcie, a nawet po sezonie władze Trefla podkreślały, że jednym z ich głównych celów klubu jest szkolenie młodzieży oraz systematyczne wprowadzanie jej do pierwszego składu. Jednak z tych obietnic i założeń tak naprawdę nic nie wychodzi. Ten sezon w końcu miał należeć do młodych zawodników Trefl. Przy ograniczonym budżecie, to właśnie oni mieli dostarczać istotne wsparcie z ławki swoim bardziej doświadczonym kolegom. Efekt? Żaden z nich tak naprawdę nie dostał prawdziwej szansy. Na młodzież trzeba stawiać systematycznie. W każdym meczu dawać im minuty, a efekty przyjadą same. Niestety, ale kolejny raz w Treflu zabrakło cierpliwości. Po kilku słabszych występach wychowanków, po prostu z nich zrezygnowano. Najlepszym na to dowodem są statystyki. Grzegorz Kulka spędzał na parkiecie średnio 8:10 minut, Paweł Dzierżak średnio 5:35 minuty, natomiast Artur Włodarczyk średnio 5:20 minuty. Łącznie rozegrali oni 59 spotkań zdobywając 60 punktów. Dla porównania największa nadzieja ich rywali zza miedzy Asseco Gdynia – Przemysław Żołnierewicz rozegrał wszystkie 33 spotkania zdobywając łącznie 144 punkty, spędzając na parkiecie średnio 13:31 minuty.


Jeśli według władz Trefla to jest wprowadzanie młodzieży do pierwszego składu, to chyba wszystkim nam się mylą pojęcia…

Tym bardziej, że wszyscy trzej Panowie wcale nie odstają talentem od Przemka Żołnierewicza, co udowodniły m.in. ostatnie mistrzostwa Polski do lat 20, w których triumfował właśnie Trefl Sopot. W samym finale pokonali oni właśnie Asseco Gdynia prowadzone przez Żołnierewicza. MVP turnieju został Grzegorz Kulka, a do pierwszej piątki trafił Artur Włodarczyk. Po za tym Trefl Sopot od lat uchodzi za czołówkę w naszym kraju jeśli chodzi o szkolenie młodzieży. A mimo to, tak trudno jest im się przebić do składu pierwszego zespołu. W tym aspekcie zdecydowanie musi nastąpić zmiana, ponieważ klub z Sopotu po prostu nie może sobie pozwolić na takie marnotrawstwo. W innym wypadku Kulka, Dzierżak, Włodarczyk i reszta uciekną z Trójmiasta jak niespełna rok temu David Brembly w poszukiwaniu szansy gry. A Trefl z ich wyszkolenia nie będzie miał nic.

Niepewna i skomplikowana przyszłość

Pomimo awansu do fazy play-off był to bardzo słaby sezon Trefla Sopot. Pod względem sportowym zrealizowali cel minimum, ale nie ma co ukrywać w Sopocie mają znacznie większe ambicje. Jednak wydaje się, że Trefl doszedł do takiego punktu, w który trzeba podjąć ostre, drastyczne, kroki w kierunku odbudowy klubu. Pierwszym bardzo istotnym aspektem są finanse. Nie jest wielką tajemnicą, że w Sopocie wciąż mają spore problemy z płynnością finansową. Zawodnicy dostają wynagrodzenie w transzach, a nie miesięcznie. Taka sytuacja sprawia, że bardzo trudno namówić do gry zawodników z polskim paszportem. Słaba gra zniechęciła także sporą część kibiców. Trefl w tym sezonie bardzo ciężko się oglądało. Ich mecze to była prawdziwa katorga nawet dla najbardziej zagorzałych fanów koszykówki. Natomiast z problemów koszykarzy świetnie skorzystał ich młodszy brat i siostra. Na siatkarskich spotkaniach Lotosu Trefla Gdańsk oraz Atomu Trefla Sopot Ergo Arena pęka w szwach. Tymczasem na Trefl zaczyna przychodzić już tylko garstka kibiców. Władze Trefla muszą się zastanowić w jakim kierunku tak naprawdę chcą podążać. Budować zespół z maksymalnym wykorzystaniem budżetu, czy zrobić krok w tył, ale cenne pieniądze zainwestować w młodzież. Oba rozwiązania są ryzykowne. Ponieważ obecny budżet Trefla i tak już mocno odstaje od czołówki Tauron Basket Ligi i każda nietrafiona decyzja kadrowa może mieć fatalne skutki. Bo w kilka tygodni bardzo trudno zbudować zespół na miarę medalu. Natomiast szersze postawienie na młodzież może wiązać się z opuszczeniem fazy play-off. Ale za to za sezon, dwa może okazać się, że Trefl ma kilku naprawdę niezłych wychowanków i godnych następców Dylewicza czy Waczyńskiego. Wszystkie te decyzje będzie już podejmował nowy prezes, który zastąpi na stanowisku Andrzeja Dolnego. Jaki kierunek obierze? Czas pokaże... 





Zobacz także:

Nie będę tęsknił Moska!


foto: plk.pl, trojmiasto.pl, treflsopot.pl




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz