poniedziałek, 12 listopada 2012

Draft NBA: Hity i kity cz.2


Adam Morrison
Draft w 2006 roku można okrzyknąć draftem zmarnowanych wyborów. Największym przegranym były władze Charlotte Bobcats, którzy z 3 numerem wybrali Adama Morrisona. Gwiazda uczelni Gonzaga był porównywany do samego Larry’ego Bird’a. Morrison jest doskonały przykładem jak ciężko przestawić się z gry w NCAA do NBA. Jednak mimo wszystko z sezonu na sezon wyglądał coraz gorzej i gorzej. Żyjący przeszłością skrzydłowy nie zrobił kariery i już raczej nie zrobi w NBA. Przed sezonem był w szerokim składzie Brooklyn Nets jednak nie podpisano z nim kontraktu, aktualnie pozostaje bez pracy. W tym drafcie również kluby ścigały się po najlepszych podkoszowych jednak wielu z nich to kompletne rozczarowania. Najbardziej chyba nie trafionym wyborem był absolwent Duke Shalden Williams (5 nr Atlanta) całkowicie rozczarował miał zostać drugim Karlem Malone czy Carlosem Boozerem, a nawet pod koniec przygody z NBA nie mógł zostać wartościowym zmiennikiem. W tym sezonie będzie można go zobaczyć w Polsce, ponieważ wstępuje on w barach Mistrza Francji ekipie Elan Chalon, który jest rywalem Asseco Prokomu Gdynia w Eurolidze. Kolejnymi podkoszowymi którzy nie sprawdzili się w najlepszej lidze świata to Patrick O’Bryant (9 nr Golden), Saer Sene (10 nr Seattle), Hilton Armstrong (11 nr NOH) oraz Ukrainiec Oleksiy Pecherov (18 nr Washington). Zdecydowanymi zwycięzcami tego draftu są Boston Celtics i Utah Jazz, którzy z dalekimi wyborami wybrali graczy, którzy stali się zawodnikami poziomu All-Stars. Boston z 21 numerem wybrali niedocenianego rozgrywającego Kentucky Rajan’a Rondo, chyba nikomu nie muszę przedstawiać tej postaci. Aktualnie to jeden z najlepszych rozgrywających w lidze w zeszłym sezonie notował średnio prawie 13 punktów oraz 12 asyst na mecz. Z racji tego jak daleko został wybrany, pokazuje to jak dużo szczęścia miała ekipa z Utah. O kim mowa? Oczywiście o 47 numerze Paul’u Millsapie. Znakomity zmiennik Carlosa Boozera, a po jego odejściu jedna z pierwszoplanowych postaci zespołu z Salt Lake City. Z racji tego jak wiele osiągnęli mimo, że wielu skazywało ich na niepowodzenie warto wyróżnić bardzo dobrych strzelców za 3 punkty, którzy są ważnymi zawodnikami swoich drużyn mowa tu o Stave Novak’u (31 nr Houston) oraz Danielu Gibsonie (39 nr Cleveland).

Rajon Rondo
Glen "Big Baby" Davis
            W kolejnym drafcie w 2007 roku największym zwycięzcami są dwaj (wtedy) pulchni delikatnie mówiąc podkoszowi. Mianowicie Marc Gasol (48 nr LAL) i Glen Davis (35 nr Seatlle). Obaj przez większość swojej kariery zmagali się z nadwagą, jednak dzięki swojej ciężkiej pracy aktualnie są czołowymi graczami swoich klubów. Hiszpan Marc Gasol od najmłodszych lat musiał zmagać się z porównaniami do swojego starszego brata Pau. Zdecydowanie mniej utalentowany młodzieniec został wybrany przez Lakers, którzy chyba nigdy się nie spodziewali że zagra on w NBA. Zagrał i to z jakim skutkiem. Znakomicie zastąpił swojego brata w Memphis i aktualnie jest w Top 5 centrów w całej lidze. Marc może się również pochwalić Mistrzostwem Europy i Świata oraz srebrnymi medalami na Olimpiadach w Pekinie i Londynie. Dużo mniej utytułowany absolwent LSU Glen "big baby" Davis również nie był brany poważnie pod uwagę. Jednak dzięki ciężkiej pracy i zrzuceniu niepotrzebnego balastu podbił serca kibiców z Bostonu. Jego gra w play off zapadła w pamięci nie jednemu kibicowi Celtics. Aktualnie jest gwiazdą w Orlando Magic. Kolejnym zawodnikiem, który był bardzo bliski nie wybrania w drafcie był Ramon Session (56 nr Milwaukee), bardzo solidny rozgrywający w zeszłym sezonie prowadził grę samych Los Angeles Lakers. Największym rozczarowaniem tego draftu został Chińczyk Yi Jianlian (6 nr Milwaukee) miał on być trochę niższą jednak lepiej wyszkoloną i szybszą wersją Yao Minga. Przedstawicie Bucks byli pewni, że trafili w dziesiątkę. Jednak podobnie jak Adam Morrison z sezonu na sezon prezentował się coraz gorzej. W zeszłym sezonie daleki rezerwowy Dallas natomiast ten sezon zaczął w lidze chińskiej. 
Marc i Pau Gasol

            Draft NBA jest corocznym niespotykanym świętem koszykówki na całym świecie, a dla tych młodych ludzi, którzy do niego przystępują ogromną szansą na zmianę swojego życia, a co najważniejsze na spełnienie swoich marzeń o grze w NBA. Jednak wybranie w drafcie nie gwarantuje nikomu zrobienia kariery. Zdarza się że kluby nie trafią ze swoim wyborem, ale czy to tylko wina klubów. Moim zdaniem nie jest najważniejsze z jakim numerem Cię wybiorą tylko to czy jesteś gotowy na ciężką pracę każdego dnia? Takie pytanie powinni postawić trenerzy każdemu zawodnikowi, którego testują przed draftem. Z tegorocznego draftu zdecydowanie można wyróżnić Jareda Sullingera (21 nr Boston), Kim English’a (44 nr Detroit), Jae Crowder’a (34 nr Dallas) oraz Roberta Sacre (60 nr LAL), którzy jak na razie starają się jak najlepiej wykorzystać swoje szanse. Rozczarowany jestem Jeremy Lamb’em (12 nr Houston), Kenedallem Marshallem (13 nr Phoenix), Terrencem Rossem (8 nr Toronto) oraz Thomasem Robinsonem (5 nr Sacramento). Możliwe, że nie dostali jeszcze dostatecznie dużo szans na pokazanie się przed trenerem jednak pamiętajmy, że to NBA tu nic nie ma za darmo. Mimo wszystko życzę im jak najlepiej.          

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz