|
Adam Morrison |
|
Draft w 2006
roku można okrzyknąć draftem zmarnowanych wyborów. Największym przegranym były
władze Charlotte Bobcats, którzy z 3 numerem wybrali Adama Morrisona. Gwiazda
uczelni Gonzaga był porównywany do samego Larry’ego Bird’a. Morrison jest
doskonały przykładem jak ciężko przestawić się z gry w NCAA do NBA. Jednak mimo
wszystko z sezonu na sezon wyglądał coraz gorzej i gorzej. Żyjący przeszłością
skrzydłowy nie zrobił kariery i już raczej nie zrobi w NBA. Przed sezonem był w
szerokim składzie Brooklyn Nets jednak nie podpisano z nim kontraktu, aktualnie
pozostaje bez pracy. W tym drafcie również kluby ścigały się po najlepszych
podkoszowych jednak wielu z nich to kompletne rozczarowania. Najbardziej chyba nie trafionym wyborem był absolwent Duke Shalden Williams (5 nr Atlanta) całkowicie
rozczarował miał zostać drugim Karlem Malone czy Carlosem Boozerem, a nawet pod
koniec przygody z NBA nie mógł zostać wartościowym zmiennikiem. W tym sezonie
będzie można go zobaczyć w Polsce, ponieważ wstępuje on w barach Mistrza
Francji ekipie Elan Chalon, który jest rywalem Asseco Prokomu Gdynia w Eurolidze. Kolejnymi podkoszowymi którzy nie sprawdzili się w
najlepszej lidze świata to Patrick O’Bryant (9 nr Golden), Saer Sene (10 nr
Seattle), Hilton Armstrong (11 nr NOH) oraz Ukrainiec Oleksiy Pecherov (18 nr
Washington). Zdecydowanymi zwycięzcami tego draftu są Boston Celtics i Utah
Jazz, którzy z dalekimi wyborami wybrali graczy, którzy stali się zawodnikami
poziomu All-Stars. Boston z 21 numerem wybrali niedocenianego rozgrywającego
Kentucky Rajan’a Rondo, chyba nikomu nie muszę przedstawiać tej postaci.
Aktualnie to jeden z najlepszych rozgrywających w lidze w zeszłym sezonie
notował średnio prawie 13 punktów oraz 12 asyst na mecz. Z racji tego jak
daleko został wybrany, pokazuje to jak dużo szczęścia miała ekipa z Utah. O
kim mowa? Oczywiście o 47 numerze Paul’u Millsapie. Znakomity zmiennik Carlosa
Boozera, a po jego odejściu jedna z pierwszoplanowych postaci zespołu z Salt
Lake City. Z racji tego jak wiele osiągnęli mimo, że wielu skazywało ich na
niepowodzenie warto wyróżnić bardzo dobrych strzelców za 3 punkty, którzy są
ważnymi zawodnikami swoich drużyn mowa tu o Stave Novak’u (31 nr Houston) oraz
Danielu Gibsonie (39 nr Cleveland).
|
Rajon Rondo |
|
Glen "Big Baby" Davis |
W kolejnym drafcie w 2007 roku
największym zwycięzcami są dwaj (wtedy) pulchni delikatnie mówiąc podkoszowi.
Mianowicie Marc Gasol (48 nr LAL) i Glen Davis (35 nr Seatlle). Obaj przez
większość swojej kariery zmagali się z nadwagą, jednak dzięki swojej ciężkiej
pracy aktualnie są czołowymi graczami swoich klubów. Hiszpan Marc Gasol od
najmłodszych lat musiał zmagać się z porównaniami do swojego starszego brata
Pau. Zdecydowanie mniej utalentowany młodzieniec został wybrany przez Lakers,
którzy chyba nigdy się nie spodziewali że zagra on w NBA. Zagrał i to z jakim
skutkiem. Znakomicie zastąpił swojego brata w Memphis i aktualnie jest w Top 5
centrów w całej lidze. Marc może się również pochwalić Mistrzostwem Europy i
Świata oraz srebrnymi medalami na Olimpiadach w Pekinie i Londynie. Dużo mniej
utytułowany absolwent LSU Glen "big baby" Davis również nie był brany poważnie pod uwagę. Jednak dzięki
ciężkiej pracy i zrzuceniu niepotrzebnego balastu podbił serca kibiców z
Bostonu. Jego gra w play off zapadła w pamięci nie jednemu kibicowi Celtics.
Aktualnie jest gwiazdą w Orlando Magic. Kolejnym zawodnikiem, który był bardzo
bliski nie wybrania w drafcie był Ramon Session (56 nr Milwaukee), bardzo
solidny rozgrywający w zeszłym sezonie prowadził grę samych Los Angeles Lakers.
Największym rozczarowaniem tego draftu został Chińczyk Yi Jianlian (6 nr
Milwaukee) miał on być trochę niższą jednak lepiej wyszkoloną i szybszą wersją
Yao Minga. Przedstawicie Bucks byli pewni, że trafili w dziesiątkę. Jednak
podobnie jak Adam Morrison z sezonu na sezon prezentował się coraz gorzej. W
zeszłym sezonie daleki rezerwowy Dallas natomiast ten sezon zaczął w lidze
chińskiej.
|
Marc i Pau Gasol |
Draft NBA jest corocznym
niespotykanym świętem koszykówki na całym świecie, a dla tych młodych ludzi,
którzy do niego przystępują ogromną szansą na zmianę swojego życia, a co
najważniejsze na spełnienie swoich marzeń o grze w NBA. Jednak wybranie w
drafcie nie gwarantuje nikomu zrobienia kariery. Zdarza się że kluby nie trafią
ze swoim wyborem, ale czy to tylko wina klubów. Moim zdaniem nie jest
najważniejsze z jakim numerem Cię wybiorą tylko to czy jesteś gotowy na ciężką
pracę każdego dnia? Takie pytanie powinni postawić trenerzy każdemu
zawodnikowi, którego testują przed draftem. Z tegorocznego draftu zdecydowanie
można wyróżnić Jareda Sullingera (21 nr Boston), Kim English’a (44 nr Detroit),
Jae Crowder’a (34 nr Dallas) oraz Roberta Sacre (60 nr LAL), którzy jak na
razie starają się jak najlepiej wykorzystać swoje szanse. Rozczarowany jestem
Jeremy Lamb’em (12 nr Houston), Kenedallem Marshallem (13 nr Phoenix),
Terrencem Rossem (8 nr Toronto) oraz Thomasem Robinsonem (5 nr Sacramento).
Możliwe, że nie dostali jeszcze dostatecznie dużo szans na pokazanie się przed
trenerem jednak pamiętajmy, że to NBA tu nic nie ma za darmo. Mimo wszystko
życzę im jak najlepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz