wtorek, 28 maja 2013

Film: Semi-Pro: Drużyna marzeń?



Sezon zawodowej koszykówki i nie tylko wchodzi w decydujący etap. Dwa tygodnie temu mieliśmy okazje podziwiać Olympiakos Pireus jak sięgał po tytuł najlepszej drużyny na Starym Kontynencie. Kilka godzin temu poznaliśmy pierwszego finalistę NBA, a za kilka minut odbędzie się drugie spotkanie w finale naszej rodzimej ligi. Nawet w piłce kopanej ostatnio mieliśmy dużo emocji. Niestety nasz „rodzimy” klub zza miedzy, czyli Borussia Dortmund musiała uznać wyższość szczerze nie lubianego przeze mnie klubu… Na szczęście w koszykówce Bayern Monachium radzi sobie dość przeciętnie i nie jestem zmuszony go oglądać. 

Jednak całe to ostatnie zamieszanie, czyli finał za finałem, play-off NBA, ACB, TBL itd. Sprawiły, że byłem bombardowany sporą dozą poważnego sportu, w którym nie ma miejsca na chwilę rozluźnienia, zabawy i humoru. Oczywiście emocje na najwyższym poziomie, ale gdzieś w tym zawodowym sporcie starałem się dostrzec odrobinę „luzu”. Z przykrością muszę stwierdzić, że poniosłem porażkę. Jedyne emocje jakie dostrzegłem to te po końcowym gwizdku, czyli na przemian łzy przegranych oraz radość zwycięzców. Tymczasem w trakcie gry pełna powaga i koncentracja. Owszem zawodowy sport na tym polega, ale na pewno Tony Parker, Tim Duncan, Vassilis Spanoulis, czy uwielbiany w naszym kraju Robert Lewandowski nie zostaliby takimi wspaniałymi sportowcami, gdyby dyscyplina, którą uprawiają nie sprawiała im tak wielkiej przyjemności. Szczególnie irytuje mnie postawa Tima Duncan, który już teraz jest chodzącą legendą koszykówki, a uśmiech na jego twarzy możemy dostrzec rzadziej niż udział w kolejnych finałach NBA San Antonio Spurs. 


Przesyt tego poważnego sportu w ostatnich tygodniach sprawił, że postanowiłem sięgnąć po film – „Semi-Pro: Drużyna Marzeń?”. Na wstępie ostrzegam, że nie jest to wielkie kino! I sam po obejrzeniu go pierwszy raz jasno stwierdziłem, że już nigdy do niego nie wrócę – a jednak. Film opowiada historię klubu ligi ABA - Flint Tropics, którego właścicielem, trenerem oraz czołowym zawodnikiem (nie przypomina wam to postaci charyzmatycznego właściciela Mavs - Marka Cubana) jest Jackie Moon, w którego wcielił się Will Ferrell. Oczywiście akcja dzieje się w latach 70, co sprawia, że dla fanów koszykówki, film jest jeszcze bardziej zabawny. W pewnym momencie przed klubem Tropics staje ogromna szansa na dołączenie do elitarnego grona NBA. Jednak drużyna jak i sam klub nie spełnia wielu wymogów oraz jest niechciana w najlepszej lidze świata. Tym samym Jackie przyrzeka zrobić wszystko, żeby jego drużyna znalazła się w blasku chwały! A zrobi to w iście przebojowym stylu, który rozśmieszy Was do łez! Mimo wszystko serdecznie polecam!



czwartek, 23 maja 2013

Indywidualny trening kluczem do sukcesu!

Sezon dla większości zawodników, a zwłaszcza tych młodzieżowych się skończył lub dobiega końca, więc okres wakacyjny warto przeznaczyć na doskonalenie swoich słabości. Niestety duża część młodych koszykarzy marnuje przerwę pomiędzy sezonami. Gra przeciwko rówieśnikom na otwartych boiskach jest pożyteczna, ale w małym stopniu wpływa na twój koszykarski rozwój, ponieważ rzadko podczas takich spontanicznych gierkach możemy doskonalić swoje koszykarskie wady. Oczywiście większość wyjeżdża na obozy koszykarski ze swoimi klubami. Jednak takie obozy to bardzo często zgrupowania przed sezonem, które skupiają się na przygotowaniu zawodnika pod względem kondycyjnym, a rzadziej pracą nad techniką. Sam miałem okazje wyjeżdżać co lato na takie obozy, na których bardzo rzadko mieliśmy kontakt z piłką, a co dopiero z salą gimnastyczną. Bez wątpienia przygotowanie motoryczne jest niezwykle istotne i główną bazą do dalszego rozwoju. Jednakże młody zawodnik po za szybkością i wytrzymałością, na parkiecie nie potrafi nic innego pokazać, ponieważ ma ogromne zaległości jeśli chodzi o technikę kozłowania, rzucania czy nawet podawania. Dlatego większość trenerów by osiągnąć jakiś wynik skupia się na obronie całego zespołu oraz na paru utalentowanych jednostkach. Efekt jest taki, że zespół broni prze 40 minut obroną strefową, a w ataku gra trzech może czterech zawodników, ponieważ reszta nie ma odpowiednich umiejętności i to nie z własnej winy! 

Na szczęście sytuacja się powoli się zmienia. Co lato na rynku pojawia się coraz to więcej obozów koszykarskich dla młodych ludzi, którzy chcą się doskonalić nie tylko w swoim klubie. Jednak tu też jest zauważalny kolejny problem - pieniądze. Większość takich obozów jest droga, albo bardzo droga, a rodziców często nie stać na wysłanie dziecka na dwa obozy jednego lata. Jednak jest pewnie rozwiązanie dla młodych koszykarzy. Możesz ciężko pracować nad swoimi wadami praktycznie nie opuszczając swojego miasta. Najważniejsze to przestać marnować czas. Chodzić na boisko z jakimś celem, a nie bezsensownie rzucać do kosza. Założyć sobie jakiś plan np. dziś 40 minut ćwiczenia z piłką, które pomogą wzmocnić mój kozioł. Następnego dnia np. 40 minut rzucania z różnych pozycji (najlepiej z tych, które sprawiają Ci największe trudności). W treningu rzutowym przydaje się partner, który mógłby zbierać i podać piłki, chociaż z własnego doświadczenia wiem, że samemu również jest to wykonalne. Oczywiście możliwości jest cała masa, a ogranicza was tylko wasz wyobraźnia. Jednak bardzo często wkrada się monotonia lub brak mobilizacji i w takim momencie warto odpocząć od piłki oraz kosza. Wybrać się na basen, do lasu pobiegać, czy też z odrobiną rozsądku na siłownie. W takich miejscach również możecie rozwijać swoje umiejętności koszykarskie. 

Jakiś czas temu przez przypadek miałem okazję natknąć się w internecie na projekt "10000 Hours", który nie ukrywam zrobił na mnie ogromne wrażenie. Historia braci, którzy dzięki pomocy byłego gracza z miesiąca na miesiąc stają się lepszymi koszykarzami. Kolejne odcinki doskonale obrazują to jak ważny w rozwoju sportowca jest indywidualny trening, który w naszym kraju praktycznie zanikł z różnych przyczyn. Dlatego serdecznie zachęcam wszystkich młodych koszykarzy, aby nie liczyli na nikogo tylko sami wzięli swój los w swoje ręce. W dobie internetu wasze możliwości praktycznie są nie ograniczone. Wystarczą tylko chęci i odrobinę wytrwałości, a na pewno staniecie się lepszymi koszykarzami. Zapraszam do obejrzenia tej historii, która powinna zmobilizować was do dalszego treningu.  





piątek, 17 maja 2013

Fenomen Memphis Grizzlies



Mimo, iż od kilku lat, a dokładnie do 2005 roku jestem mniejszym lub większym (trudno to ocenić) fanem Miami Heat, to tegoroczne play-offs NBA sprawiły, że znacznie zwątpiłem w to, że jedyna „Wielka Trójka” pochodzi ze stanu Floryda.

Przypadkowe trio

W sezonie 2010/11 drużyna Memphis Grizzlies przystąpiła do najważniejszej części rozgrywek NBA, czyli fazy play-off z odległej ósmej pozycji w Konferencji Zachodniej. Na domiar złego w wyniku kontuzji stracili swoją gwiazdę – Rudy Gay’a . Jednak wraz z pierwszym meczem przeciwko faworyzowanemu zespołowi San Antonio Spurs narodziła się „Wielka Trójka” Niedźwiedzi. Generałem został niechciany w wielu klubach NBA podkoszowy – Zach Randolph. Na stanowisko głównego dowódcy i kreatora gry mianowano filigranowego rozgrywającego Mike Conley’a , a tyłu ubezpieczać miał przypominający raczej posturą głównego bohatera filmu animowanego „Kung Fu Panda”, czyli młodszy z braci Gasol – Marc. To po prostu nie mogło się udać – a jednak. Niespodziewanie w sześciu meczach rozprawili się z ekipą z Tekasu i awansowali do kolejnej rudny, gdzie czekała na nich ekipa Oklahoma City Thunder. Po niesamowitych meczach musieli uznać wyższość rywala, ale ich sukces i tak przeszedł do historii NBA. Jednakże nie byłoby tego osiągnięcia, gdyby nie trener. Lionel Hollins znakomicie ułożył swój zespół opierając go na dwóch ociężałych, ale niezwykle skutecznych podkoszowych, których bezbłędnie kreował wszędobylski rozgrywający. Jak czas pokazał skazywany na porażkę projekt zdał egzamin i nadal go zdaje.


Niepotrzebna gwiazda

Po tak zaskakującym osiągnięciu większość ekspertów zacierała ręce na samą myśl o przyszłości Grizzlies, ponieważ do ulepszonego zespołu miała wrócić jego największa gwiazda. Rudy Gay mimo wszystko nadal był uznawany za zdecydowanego lidera zespołu. Niezwykle wszechstronny skrzydłowy nie zawodził, ale też nie był już, aż tak ważnym zawodnikiem ekipy Hollinsa. Jednak po sukcesie z 2011 roku, zeszłoroczne play-offs dla drużyny z Memphis zakończyły się sporym rozczarowaniem. Pomimo, iż występowali w teoretycznie najsilniejszym składzie, odpadli w pierwszej rundzie w siedmio meczowym boju z Los Angeles Clippers. Jednakże coś wisiało nad ekipa z rodzinnego miasta Elvisa Presleya, ale jeszcze nikt nie wiedział co. Tymczasem aktualny sezon dla Grizzlies nie mógł się lepiej rozpocząć. Wszyscy zawodnicy zdrowi i na dodatek w formie. Nic nie mogło stanąć im na drodze, a jednak. Kryzys ekonomiczny, który praktycznie w ogóle nie jest widoczny w NBA dopadł klub z Memphis, więc postanowiono zacisnąć pasa. Zawodnicy tacy jak: Marreese Speights, Wayne Ellington, Josh Selby zostali wysłani do innych klubów, by zmieścić się w tzn. solary cup. Spokojni kibice nie spodziewali się, że to dopiero początek. Gdy tu nagle jak grom z jasnego nieba przyszła wiadomość, że 30 stycznia Niedźwiedzie pozbyli się swojej największej gwiazdy Rudy Gay’a wysyłając go do Toronto Raptors, otrzymując w zamian weterana Tayshaun’a Prince’a z Detroit Pistons.


Oszczędności się opłaciły

Nawet najbardziej zagorzali kibice Grizzlies wątpili w to, czy ich klub jest jeszcze w stanie powalczyć w fazie play-off. Notowania ekipy ze stanu Tennessee nie spadły tylko i wyłącznie u kibiców, ale i u wszystkich ekspertów NBA. Szczerze powiedziawszy sam zastanawiałem się – Co oni robią? Przecież nawet ze swoim skrzydłowym dzięki wcześniejszym wymianą zmieściliby się w solary cup, unikając tym samym podatku od luksusu, a chyba o to w tym chodziło. Jednak jak czas pokazał był to dokładnie przemyślny ruch. Niewątpliwie niezwykle ryzykowny, ale jak mówi przysłowie - „kto nie ryzykuje ten nie ma”. Tegoroczne play-offs znakomicie udowadniają, że ryzyko bardzo często się opłaca. Działacze klubu oraz sam trener doskonale poradzili sobie z tą sytuacją. Hollins, gdzieś głęboko w sercu czuł, że Rudy Gay nie jest im potrzebny by zwyciężać. Obecnie Memphis Grizzlies, są pierwszym finalistą Konferencji Zachodniej i tym samym są na dobrej drodze by osiągnąć finał NBA. Drużyna przypomina zespół z sezonu 2010/11, kiedy trio Randolph – Gasol – Conley siało spustoszenie w szeregach przeciwników. Niedźwiedzie znowu imponują niezwykle zespołową i waleczną koszykówką, dzięki czemu niesłychanie dobrze się ich ogląda. „Wielka Trójka” w połączeniu z takimi zawodnikami jak:  Tony Allen, Jerryd Bayless, Darrell Arthur, czy wcześniej wspomniany weteran Tayshaun Prince, którzy doskonale znają miejsce w szeregu sprawia, że dość łatwo wyeliminowali Los Angeles Clippers oraz Oklahoma City Thunder. Pamiętajmy, że zarówno Clippers jak i Thunder występowali w roli faworyta w serii z Grizzlies. Dla gwiazdorskiej ekipy z L.A. celem minimum był finał Konferencji. Natomiast zeszłoroczni finaliści NBA, w tym roku celowali w mistrzostwo. Mimo wcześniejszych pesymistycznych opinii, przyszłość Memphis Grizzlies maluje się w kolorowych barwach, ponieważ „Wielka Trójka” nadal się rozwija i notuje niesamowity progres. Wcześniej wyśmiewany Marc Gasol w pełni zasłużeni odebrał w tym roku nagrodę – Defensive Player of the Year. Mike Conley mimo 25-lat jest jednym z czołowych rozgrywających ligi, a Z-Bo chyba nigdy nie przestanie zaskakiwać. Szczerze powiedziawszy trzymam kciuki za Niedźwiadków oraz mam nadzieję, ze w wielkim finale zmierzą się z Miami Heat i będziemy mieli okazję przekonać się, która „Wielka Trójka” jest lepsza.  
         


środa, 15 maja 2013

Weterani na wagę złota!



Tegoroczne play-off NBA znakomicie odzwierciedlają jak ważną rolę w swoich zespołach odgrywają doświadczeni zawodnicy. Często dość blado wyglądający w sezonie regularnym, co sprawia, że większość kibiców zastanawia się, dlaczego nadal są w zespole. Jednak w najważniejszej części sezonu okazuje się, że są nie do zastąpienia i ich wkład okazuje się być bezcenny.

Pablo Prigioni (New York Knicks) 36 lat

Pablo miał okazje, w tym sezonie zostać najstarszym debiutantem w historii NBA i szczerze powiedziawszy sam wątpiłem w jego misje. Cel jaki został postawiony przed jeszcze wtedy 35 latkiem porównałbym właśnie do hitu kinowego – „Mission: Impossible”. Jednak tym razem w główniej roli nie wystąpił przystojniak i gwiazda kina, czyli Tom Cruise, ale wydawałoby się zwykły człowiek. Na pierwszy rzut oka Prigioni niczym się nie wyróżniał. Był typowym mężczyzną w średnim wieku. Całkiem możliwe, że jako jedyny z podstawowych zawodników Knicks mógł swobodnie, o każdej porze dnia i nocy przemieszczać się po głównych ulicach Nowego Yorku nie zauważony przez żadnego z fanów. Argentyńczyk był wielką gwiazdą w Europie, ale nawet najwięksi zwolennicy jego talentu mieli obawy, czy nie za późno na NBA. Jednakże wszechstronny rozgrywający kolejnymi dobrymi występami zamykał usta wszystkim niedowiarkom. Do Stanów Zjednoczonych stawił się w rewelacyjnej formie, co pokazuje jakim jest profesjonalistą. Wbrew wszystkim przeciwnością szybko stał się zawodnikiem nawet występującym w pierwszej piątce. W pewnym stopniu wygryzł ze składu legendę NBA, czyli Jasona Kidd’a. Lecz kulminacją jego znakomitej dyspozycji są tegoroczne play-offs. Szczególnie dobrze radził sobie w serii przeciwko Boston Celtics. New York Knicks na pewno nie pokonaliby w szóstym meczu swoich rywali 88:80, gdyby nie wybitny występ 36-latka, który zdobył w tym spotkaniu 14 punktów, 5 zbiórek i 3 asysty. Jego wkład w upragniony awans Knicks jest nie oceniony. Prigioni jest również doskonałym przykładem na to, że na NBA nigdy nie jest za późno i że ciężka praca oraz wiara w marzenia się opłacają.


Kenyon Martin (New York Knicks) 35 lat

Klubowy kolega Pablo jest kolejnym przykładem na to, że nigdy nie jest za późno na wielką koszykówkę. Wybrany z pierwszym numerem w drafcie przez New Jersey Nets w 2000 roku skrzydłowy, nigdy nie stał się mega gwiazdą tej ligi. Jednak przez wiele lat udowadniał wszystkim, że jest niezwykłym walczakiem. Po przygodzie z koszykówką w Chinach dostał ostatnią szansę na wielką koszykówkę w barwach New York Knicks i jak się okazało ryzyko działaczy z rejonu tzn. „Wielkiego Jabłka” się opłaciło. Martin znakomicie spłaca kredyt zaufania jakim go obdarzono. W takiej formie widzieliśmy go ostatnio dobrych parę lat temu, kiedy jeszcze grał w barwach Denver Nuggets, a co najważniejsze nie przysparza żadnych kłopotów poza boiskowych, co było jego głównym problemem. 35-latek z meczu na mecz stał się bardzo ważną postacią w rotacji trenera Mike Woodsona. W trzech ostatnich spotkaniach przeciwko Indiana Pacers notuje średnio 10 punktów i 3,7 zbiórki. Jednak jego wkład w grę Knicks nie odzwierciedlają statystyki, ponieważ Kenyon mimo podeszłego wieku niesamowicie haruje na parkiecie dając wspaniały przykład młodszym kolegom.


Derek Fisher (Oklahoma City Thunder) 38 lat

Derek Fisher już w poprzednim sezonie miał okazję grać w barwach OKC. Jednak te rozgrywki rozpoczął w barwach Dallas Mavericks, gdzie niezbyt dobrze się odnajdował i z otwartymi rękoma przyjęli go z powrotem w Thunder, a on w Oklahomie miał spore szanse na kolejne mistrzostwo. Jednakże przełomem dla niego stałą się kontuzja Russella Westbrooka, ponieważ z marszu stał się podstawowym graczem w rotacji trenera Scotta Brooksa. D-Fish wprowadza w nadal bardzo młodą drużynę Thunder ogromom doświadczenie tak potrzebnego w fazie play-off. Mimo 38 lat na karku w dalszym ciągu potrafi zdobywać niezwykle cenne punkty. Jego występy w pierwszej jak i w drugiej rundzie bardzo pomagały utrzymywać się Thunder w grze. W jednym z meczów w pierwszej rundzie zaliczył na swoim koncie, aż 19 punktów. Natomiast w aktualnej serii przeciwko Memphis Grizzlies jest drugą siłą zespołu notując średnio 9.5 punktu na mecz. Pomimo nieocenionego doświadczenia byłego gracza m.in. Los Angeles Lakers mało kto się spodziewał, że potrafi aż tyle z siebie wykrzesać, co sprawia, że Fisher nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.


Jason Terry (Boston Celtics) 35 lat

Terry, który przed sezonem postanowił przenieść się do ekipy weteranów jaką jest bez wątpienia drużyna Boston Celtics, w której miał stać się czwartą, a może nawet trzecią opcją w ataku, przez większość rozgrywek zdecydowanie zawodził. Były gracz Dallas Mavericks w niczym nie przypominał zawodnika jeszcze z przed dwóch lat. Jednak w fazie play-off jak na weterana przystało nie zawiódł. Mimo, iż Celtowie odpadli już w pierwszej rundzie to Terry był jedną z wyróżniających się postaci tego zespołu. Skazywana na szybkie odpadnięcie ekipa z Bostonu napsuła bardzo dużo krwi swoim rywalom, czyli New York Knicks, a 35-latek miał w tym duży udział. Jego występ w meczu numer cztery, który wygrali Celtics 97:90 tym samym przedłużając serię, przejdzie do historii NBA. Popularny JET przez większość meczu był niewidoczny, by w ostatniej kwarcie się przebudzić i doprowadzić do dogrywki. W dodatkowy czasie gry praktycznie w pojedynkę zapewnił zwycięstwo swojej drużynie zdobywając 9 punktów z 13 drużyny, a całe spotkanie kończąc z dorobkiem 18 „oczek”. W sześciu meczach pierwszej rundy Terry notował imponujące jak na weterana statystyki 12 punktów na mecz. Mimo odpadnięcia Celtów wkład ich rzucającego obrońcy był na wagę złota, ponieważ dzięki niemu nadal mieli szansę na awans.


Andre Miller (Denver Nuggets) 37 lat

Andre Miller był jednym z tych dwóch zawodników Nuggets, którzy robili wszystko by ich zespół nie odpadał z rywalizacji play-off. Oczywiście drugim był jego imiennik Andre Igoudala. Ekipa z Denver do najważniejszego etapu sezonu przystępowała w roli faworyta do awansu do finału Konferencji Zachodniej. Jednak presji związana z tym przerosła większość zawodników i o ile dobra forma Igoudali nikogo nie dziwi to rewelacyjna dyspozycja weterana już tak. Miller był bohaterem pierwszego meczu przeciwko Golden State Warriors, w którym zdobył 28 punktów, 5 asyst oraz 3 zbiórki oraz ostatnim rzutem zapewniając zwycięstwo 97:95. Jednakże mimo wygranej dyspozycja Nuggets pozostawała wiele do życzenia.  Kolejne spotkania tylko i wyłącznie przedłużały agonie trzeciej siły zachodu, a 37-letni rozgrywający nie wiele mógł temu zarazić. Pomimo rewelacyjnej dyspozycji Andre musiał pogodzić się z porażką. Jednak tegorocznymi występami udowodnił wszystkim, że nadal jest w znakomitej dyspozycji i może być cennym wzmocnieniem każdej drużyny z ambicjami mistrzowskimi.



Ray Allen (Miami Heat) 37 lat

Popularny Sugar Ray przed sezonem przeszedł swego rodzaju metamorfozę, ponieważ z podstawowego zawodnika i gwiazdy zespołu stał się weteranem, który musiał pogodzić się z rolą zawodnika od zadań specjalnych. Mimo lepszej oferty Celtics postanowił poszukać drugiego mistrzostwa w barwach aktualnych mistrzów NBA. Pomimo, że jego rola miała być znacznie mniejsza doskonale sobie poradził z zadaniem postawionym przed nim. Allen mimo 37 lat nie stracił swojej rewelacyjnej skuteczności zza linii trzypunktowe, co sprawia, że doskonale rozciąga obronę swoich rywali dając więcej miejsca swoim kolegom z drużyny. W barwach Heat gra znacznie mniej, co jednak nie przeszkadza mu notować bardzo dobre występy. Rewelacyjne zastępował w pierwszej rundzie będącego w gorszej dyspozycji Wade’a notując w czterech meczach średnie na poziomie: 16.5 punktu, 4.3 zbiórki i 2.3 asysty. Patrząc na to, że aktualny sezon jest jego szesnastym doskonale można zauważyć jak ważnym elementem układanki ekipy z Florydy jest Ray. Ogrom jego doświadczenia w kluczowych momentach sezonu jest nieocenionym atutem Heat. Allen ma bardzo duże szanse na sięgnięcie po drugi pierścień mistrzowski w swojej karierze i to nie w roli głębokiego rezerwowego, ale mimo podeszłego wieku w roli kluczowego zawodnika swojego zespołu. Były zawodnik Boston Celtics to idealny przykład na to, że weterani zawsze będą niezwykle cennym  oraz poszukiwanym towarem na rynku wolnych agentów. Żaden zespół chcący coś osiągnąć w fazie play-off NBA nie zyska tego bez odpowiedniego wsparcia doświadczonych zawodników, których wkład jest na wagę złota.  
         

poniedziałek, 6 maja 2013

Polskie Nadzieje: obwodowi

W kolejnym z cyklu "Polskie Nadzieje" postanowiłem skupić się na zawodnikach obwodowych. W moim rankingu występuje aż 25 zawodników z czego pierwsza dycha jest krótko opisana. Oczywiście są to gracze z pozycji rzucający obrońca oraz niski skrzydłowy z rocznika '92 i młodsi.
 
I. Mateusz Ponitka (Asseco Prokom Gdynia - PLK) rocznik: 1993, wzrost: 196 cm.
Mateusz jest jedną z największych nadziei polskiego jak i europejskiego basketu. Aktualny gracz Asseco Prokomu jest uważany za jeden z największych talentów rocznika '93 w Europie. Portal internetowy Eurohopes.com kwalifikuje go w na wysokim 4 miejscu. Taką samą lokatę zajmuje na liście największych talentów z poza USA na portalu DraftExpress.com. Ten sam portal sonduje, że Mateusz powinien zostać wybrany w drafcie NBA w roku 2014 z numerem 18 w drugiej rundzie. Kiedy w połowie poprzedniego sezonu przechodził on do Asseco Prokomu Gdynia byłem pełen obaw, ponieważ jestem wielkim fanem jego talentu. Ostatecznie bardzo dobrze wkomponował się w zespół z Trójmiasta i jak na tak młodego gracza odgrywa w nim ważną rolę. Mimo wszystko wydaje się ze podjął dobrą decyzję i pozostał w kraju odrzucając karierę za Oceanem w NCAA. Kariera w USA mogłaby znacznie przyhamować jego rozwój, ponieważ europejscy obwodowi mają tam znacznie trudniej niż np. ich europejscy koledzy grający pod koszem. Głównym powodem jest większa konkurencja i styl gry jaki tam jest prezentowany. Jednak mimo wszystko Ponitka bardziej mi przypomina grą Amerykańskiego odpowiednika niż Europejskiego. Możliwe dlatego, że gra bardziej w stylu Amerykańskim. Bazuje on bowiem głównie na swojej motoryce. Znakomicie potrafi odnaleźć się pod koszem oraz w agresywnej obronie. Bardzo chętnie biega do kontrataków, który często kończy bardzo efektownie. Jednak jak na Europejskiego gracza musi poprawić swój rzut. Szczególnie rzut po koźle z półdystansu i dystansu. Mimo wszystko Mateusz jak na swój wiek wydaje się być zawodnikiem, który ma nie wiele do poprawy. Jego tegoroczne występy w Eurolidze utwierdzają mnie w tym, że jeśli ominą go kontuzje będziemy mieli dobrego zawodnika Europejskiego, a może nawet Światowego formatu.

Statystyki: TBL 8.7 pkt. 4.2 zb./Euroliga 8.8 pkt. 3.5 zb.

II. Michał Michalak (Trefl Sopot - PLK) rocznik: 1993, wzrost: 196 cm.
Pochodzący z Pabianic rzucający obrońca aktualnego wicemistrza Polski jest uznawany za jeden z większych talentów w Polsce. Niestety od paru lat jest w cieniu Mateusza Ponitki, co jednak nie wpływa jakoś znacząco na jego formę, raczej na notowania u skautów z całego świata. Jednak gównie dzięki swoim poprzednim sukcesom z kadrą do lat 17, czy sezonie w Politechnice Warszawskiej i ŁKS’ie Łódź sprawiły, że na pewno jest w notesie nie jednego z nich. Najlepiej o tym świadczą udziały w bardzo prestiżowych campach takich jak Nike Hoop Summit w Portland, czy Adidas Eurocamp w Treviso, gdzie nie trafiają przypadkowi gracze. Postać Michała jest brana pod uwagę także w różnych portalach zajmującymi się przyszłymi graczami mogącymi zostać wybrani w Drafcie NBA, np. w najbardziej prestiżowym portalu DraftExpress.com Michalak jest sklasyfikowany na 28 miejscu, jeśli chodzi o zawodników z rocznika ’93 i występujących poza USA. Niestety mimo to aktualny rzucający obrońca ekipy z Trójmiasta ma bardzo małe szanse na wybór w Drafcie, a co za tym idzie na grę w najlepszej lidze na świecie. Zawodnicy obwodowi z poza Stanów Zjednoczonych muszą być od najmłodszych lat gwiazdami swoich zespołów i całej ligi, a Michał jak na razie jest solidnym ligowcem. Całkiem możliwe, że gdyby grał w słabszym klubie notował by lepsze statystyki, jednak na pewno nie wyszło by mu to na dobre, jeśli chodzi o jego rozwój koszykarski. Jednak wydaje się, że sam zawodnik stąpa twardo po ziemie i sam już wykluczył marzenia o karierze w NBA podpisując poprzedniego lata 3-letni kontrakt z Treflem Sopot oraz tym samym przekreślił swoją możliwą karierę w lidze akademickiej NCAA.  Aktualny sezon ma bardzo przyzwoity, a znacznie lepiej gra gdy szeregi drużyny z Sopotu opuścił jego główny rywal do miejsca w składzie, czyli Przemysław Zamojski. Może jego aktualne statystyki nie powalają na kolana, jednakże nie oddają one tego jak ciężko na parkiecie haruje Michalak. Jego największą zaletą jest wszechstronność i o ile nadal będzie tak mocno pracował to z powodzeniem może stać się gwiazdą Trefla i całej ligi.

Statystyki TBL: 5.4 pkt. 1.4 zb. 0.9 as.

III. Jarosław Zyskowski (Kotwica Kołobrzeg –TBL) rocznik: 1992, wzrost: 201 cm
Na karierę obwodowego Kotwicy Kołobrzeg chcąc nie chcąc znacząco wpłynęły kariery wyżej wymienionych młodszych kolegów z parkietu. Bardzo prawdopodobne, że gdyby nie ogromny wysyp zawodników z rocznika ’93 to przygoda Zyskowskiego z koszykówką rozwinęłaby się znacznie bardziej. Całkiem możliwe, że to teraz o niego by się biły takie zespoły jak Asseco Prokom Gdynia, czy Trefl Sopot. Jednak wydaje się, że taka sytuacja nie wpływa znacząco na syna słynnego koszykarza, który stara się ciężko pracować i grać z meczu na mecz coraz lepiej. Zyskowski junior odziedziczył po ojcu bardzo dobre warunki fizyczne, jednak w porównaniu do sławnego taty gra na obwodzie, co sprawia, że jest niezwykle wszechstronnym zawodnikiem i bardzo nowoczesnym skrzydłowym. Wychowanek Śląska Wrocław podjął znakomitą decyzje podpisując kontrakt z ekipą z Kołobrzegu, ponieważ w tym klubie może regularnie grać na poziomie Tauron Basket Ligi, co znacząco wpływa na jego rozwój. 20-letni skrzydłowy notuje bardzo przyzwoity sezon będąc ważną postacią swojej drużyny. Jak na młodego zawodnika dysponuje przyzwoitym rzutem oraz równie dobrze radzi sobie w grze 1 na 1. Jednakże  by móc nadal się rozwijać musi zdecydowanie popracować na motoryką oraz zwiększyć swoją masę mięśniową, ponieważ dość często przegrywa pojedynki z bardziej fizycznymi zawodnikami w lidze. Mimo to przed kolejnym sezonem nie powinien mieć problemów ze znalezieniem sobie lepszego klubu, w którym nadal by sporo grał. Możliwe, że w przyszłości ujrzymy go w koszulce z orzełkiem na piersi.

Statystyki TBL: 7.1 pkt. 1.9 zb. 0.8 as.

VI. Maciej Kucharek (Start Gdynia – TBL) rocznik: 1993, wzrost: 204 cm
Maciej przed obecnym sezonem stanął przed ogromną szansą, ponieważ podpisał kontrakt w najwyższej klasie rozgrywkowej w Polsce i to jeszcze w zespole, w którym miał szanse dużo grać. Mimo, iż w poprzednim sezonie debiutował w PLK w barwach Politechniki Warszawskiej to przyszłe występy w barwach drużyny z Trójmiasta miały być prawdziwym sprawdzianem dla tego zawodnika. Miałem okazje oglądać praktycznie wszystkie mecze na własnym parkiecie Startu Gdynia i momentami Kucharek robił na mnie bardzo dobre wrażenie. W końcu to on był autorem słynnego game winnera w meczu przeciwko aktualnemu mistrzowi Polski, czyli drużynie Asseco Prokomu Gdynia. Jak na zawodnika mierzącego 204 cm wzrostu jest niezwykle mobilnym graczem, co z powodzeniem pozwala grać mu na obwodzie. Jednak ogromne braki ma, jeśli chodzi o masę mięśniową. Pochodzący z Łowicza zawodnik jest niezwykle szczupły, co często ogranicza jego poczynania w ataku i w obronie co często jest powodem drobnych urazów, które znacznie stopują jego rozwój. Kucharek, jeśli chce myśleć o poważnej karierze to tego lata powinien porządnie popracować na siłowni, by wzmocnić swoje ciało przed kolejnym trudnym sezonem. Wiele od życzenia pozostawia również jego decyzyjność. Bardzo często oddaje rzuty z nie przygotowanych pozycji i to jeszcze w pierwszych sekundach akcji, co sprawia, że nie raz na parkiecie wygląda jak przysłowiowy „jeździec bez głowy” i jeśli nadal chce się rozwijać musi pozbyć się nawyków z parkietów młodzieżowych. Mimo sporych zaległości Kucharka jest on tak wysoko w tym rankingu, ponieważ posiada on ogromny potencjał i jeśli odpowiednio będzie prowadzony może okazać się czołową postacią naszej ligi.

Statystyki TBL: 5.4 pkt. 1.8 zb. 0.7 as.


V. David Brembly (Trefl Sopot – TBL/2 Liga) rocznik: 1993, wzrost: 197 cm
Miałem przyjemność wiele razy oglądać w grze Davida i nadal nie pojmuję, dlaczego dostaje tak mało szans na grę w pierwszym zespole. Szczególnie, że naprawdę poczynił ogromny postęp donośnie jego gry jeszcze z przed roku. W rozgrywkach 2 ligi jest zdecydowanie jednym z najbardziej wyróżniających się zawodników ze swojej pozycji, a nawet pokusił bym się o opinię, że jest jedną z gwiazd na tym poziomie. Mimo, iż dysponuje podobnym potencjałem, co Michał Michalak nadal z jakiegoś powodu nie potrafi przekonać do siebie trenera oraz włodarzy Trefla Sopot. Możliwe, że najlepszym rozwiązaniem dla tego zawodnika była by zmiana otoczenia, ponieważ w barwach rezerw jego talent zaczyna się marnować. W niedawno zakończonych mistrzostwach Polski U-20 w Sopocie Brembly był bezsprzecznie najlepszym zawodnikiem turnieju ze swojej pozycji. Dzięki jego wysokiej formie o mały włos Trefl Sopot nie wystąpiłby w finale całej imprezy. Na potwierdzenie moich słów najlepiej świadczy fakt, że obwodowy z Trójmiasta został wybrany do pierwszej piątki całych mistrzostw. Mierzący 197 cm wzrostu zawodnik to idealny przykład gracza, który jest znacznie lepszy w ataku niż w obronie. Defensywa to bezsprzecznie największa jego wada i jeśli chce myśleć poważnie o koszykówce to zdecydowanie musi poprawić się w tym aspekcie. Kluczową sprawą jest również to, gdzie będzie grał w przyszłym sezonie. Jeśli nadal chce się rozwijać nie może sobie pozwolić na kolejny sezon w drugim zespole Trefla oraz w roli głębokiego rezerwowego w Tauron Basket Lidze. Myślę, że najlepiej zrobiła by mu gra na zapleczu TBL, gdzie nabrał by pewności siebie.

Statystyki TBL: 1.1 pkt.  2Liga: 18.4 pkt. 5.4 zb. 1.7 as.

VI. Michał Sokołowski (Anwil Włocławek – TBL) rocznik: 1992, wzrost: 196 cm
Jeszcze kilka lat temu Sokołowski uznawany był za jeden z większych (jak nie największy) talent w swoim roczniku. Jednak popełnił najgorszy możliwy błąd, jaki popełniają młodzi utalentowani zawodnicy. Mianowicie zbyt szybko zdecydował się na grę na najwyższym poziomie. Bardzo często młodzi sportowy namawiani przez swoich agentów oraz sam klub popełniają taki błąd. Michał jest najlepszym tego przykładem, ponieważ jego poprzedni sezon można spisać na straty. Wychowanek MKS’u Pruszków równie dobrze mógł zostać w rodzimym mieście i ogrywać się w barwach 1 ligowego Znicza. Mimo to wielokrotnie w tym sezonie udowadniał, że nadal jest ogromnie ambitnym oraz co najważniejsze utalentowanym zawodnikiem. W porównaniu do poprzedniego sezonu w aktualnych rozgrywkach Sokołowski jest już solidnym zmiennikiem. Nie pojawia się na parkiecie tylko i wyłącznie od święta, ale w każdym meczu, jednak nadal z różnym skutkiem. Niski skrzydłowy Anwilu również posturą nie przypomina zawodnika z przed kilku lat. Pamiętam jak kiedyś miałem okazje przeciwko niemu grać. Był niezwykle szczupły i w swojej grze bazował głównie na swojej szybkości i solidnym rzucie. We Włocławku znacznie przybrał na masie mięśniowej, co sprawiło, że dobrze radzi sobie na pozycji skrzydłowego, zarówno w ataku jak i w obronie. Jednak znacznie stracił na swojej szybkości i ekspresywności jaką imponował wszystkim. Raczej idzie w kierunku zawodnika bardziej fizycznego typu – Marcin Sroka ze Stelmetu Zielona Góra. Moim zdaniem lepszy dla jego kariery był by kierunek jaki kilka lat temu obrali: Michał Chyliński z PGE Turów Zgorzelec, czy Adam Waczyński z Trefla Sopot. Jednakże pomimo jaki kierunek obierze Michał ten sezon udowadnia, że nic nie stoi na przeszkodzie by pochodzący z Pruszkowa zawodnik stał się w przyszłości solidnym ligowcem, a może nawet reprezentantem kraju.

Statystyki TBL: 3.6 pkt. 2.8 zb. 0.8 as.

VII. Kacper Radwański (Polpharma Starogard Gdański –TBL) rocznik: 1994, wzrost: 193 cm
Kacper jest pewnym wyjątkiem od reguł, ponieważ jemu bardzo dobrze zrobiła zmiana klubu na ekstraklasowy. Niezwykle rzadko zdarza się by tak młody zawodnik stał się pewnym punktem w rotacji, a nie tylko uzupełnieniem w składzie. Niespełna 19-letni obwodowy jeszcze rok temu był mało wyróżniającą się postacią 2 ligowego SMS’u Władysławowo. Pomimo to przed sezonem znalazł zatrudnienie w ekipie – Polpharmy Starogard Gdański, gdzie początkowo miał zostać właśnie wcześnie wspomnianym uzupełnieniem składu. Jednakże z miesiąca na miesiąc Radwański coraz bardziej przekonywał do siebie trenerów popularnych „Kociewskich Diabłów”. Wywalczenie miejsca na stał w rotacji drużyny znacznie bardziej ułatwiły mu kontuzje kolegów z zespołu. Jednak mimo młodego wieku przez większość sezonu grał bez kompleksów, a jeden występ przeciwko AZS’owi Koszalin, w którym zdobył 15 punktów i miał 3 zbiórki w 27 minut spędzonych na parkiecie mówi sam za siebie. Możliwe, że jego statystyki nie powalają na kolana, ale pamiętajmy, że to dopiero jego pierwszy sezon w Tauron Basket Lidze i w większości meczów spełniał role typowego zawodnika od zadań specjalnych w obronie. Kacper Radwański tymi rozgrywkami udowodnił sobie oraz działaczom Polpharmy, że warto w przyszłości inwestować w jego osobę. Jeśli nie osiądzie na laurach i nadal będzie niezwykle ambitnym chłopakiem jakiego zapamiętałem z tego sezonu to w przyszłości może stać się niezwykle solidnym ligowcem, a nawet reprezentantem kraju.

Statystyki TBL: 2.5 pkt. 1.1 zb.

VIII. Jakub Karolak (MKS Dąbrowa Górnicza -1 Liga) rocznik: 1993, wzrost: 196 cm
Wiele dobrego słyszałem o młodszym bracie Karolaku, jednak nigdy nie miałem okazji dłużej przyjrzeć się jego talentowi. Dzięki mistrzostwom Polski do lat 20, które były rozgrywane w Sopocie, mogłem podziwiać m.in. Karolaka w akcji. I szczerze powiedziawszy zrobił na mnie bardzo dobre wrażenie. Szczególnie zaimponowało mi jego podejście do meczu. Niezależnie z kim grał jego zespół Jakub wyglądał na niezwykle skoncentrowanego, co szybko odbijało się na jego dobrej grze. Taka postawa sprawia, że przeszedł już metamorfozę z młodzieżowca do profesjonalnego zawodnika, dla którego koszykówka jest nie tylko pasją, ale i sposobem na zarabianie pieniędzy. Był jednym z najlepszych graczy jacy zawitali tego roku do Sopotu i w pełni zasłużenie został wybrany do najlepszej piątki turnieju. 20 –letni obwodowy jest niezwykle skutecznym strzelcem. Jednak z racji skromnych warunków fizycznych dość przeciętnie radzi sobie w obronie. Jednakże mimo to bardzo dobrze daje  sobie rade w ataku. Znakomicie gra na koźle jak i równie dobrze potrafi poradzić sobie w grze po zasłonach. Jakub już teraz jest kluczowym zawodnikiem silnego MKS’u Dąbrowa Górnicza i uważam, że bez problemów znalazł by również zatrudnienie w Tauron Basket Lidze. Jednak wydaje mi się, że jeszcze jeden dobry sezon na zapleczy ekstraklasy tylko i wyłącznie wzmocni jego pozycję na rynku.

Statystyki 1 Liga: 10.5 pkt. 2.9 zb. 0.9 as.

IX. Jakub Garbacz (SMS Władysławowo – 2 Liga) rocznik: 1994, wzrost: 196 cm
Jakuba Grabacza miałem również okazje oglądać m.in. przy wcześniej wspomnianych MP U-20, ale też miałem szczęście przeciwko niemu grać i szczerze powiedziawszy wyrwał na mnie dobre wrażenie. Jak na wysokiego zawodnika grającego na obwodzie posiada niesamowitą zwinność. Doskonale sobie radzi w szybkich atakach jak i statycznej kontrolowanej koszykówce. Mimo to wychowanek Rosy Radom nadal posiada nawyki z koszykówki młodzieżowej i dlatego jest tak nisko w tym rankingu. W trakcie meczy rozgrywanych w ramach Mistrzostw Polski U-20 często oddawał rzuty  z nieprzygotowanych pozycji i na dodatek w pierwszych sekundach akcji. Aktualny zawodnik SMS’u ma za sobą również występy w kadrze Polski do lat 18 na Mistrzostwach Europy dywizji A zeszłego lata. Na tym turnieju Garbacz był jednym z podstawowych zawodników swojego zespołu notując średnio: 5.7 punktu i 2.0 zbiórki na mecz. Jednak ogromną jego zaletą jest motoryka. Dzięki niej jest to niezwykle efektownym i efektywnym zawodnikiem, który sprawia sporo problemów swoim rywalom. Jakub podjął bardzo dobrą decyzje rozpoczynając sezon i naukę we Władysławowie, gdzie ma do swojej dyspozycji znakomity sztab szkoleniowy. Pobyt w Szkole Mistrzostwa Sportowego może sprawić, że już niedługo wychowanka Rosy Radom ujrzymy na parkietach Tauron Basket Ligi. Jak na razie jest na najlepszej drodze by osiągnąć ten cel.

Statystyki 2 liga: 10.1 pkt 2.6 zb 1.1 as
X. Bartosz Wróbel (GTK Gdynia – 2 liga) rocznik: 1995, wzrost: 188 cm
Od kilku sezonów Bartosz Wróbel jest jednym z największych Trójmiejskich i nie tylko nadziei. Mimo, iż jest najmłodszym zawodnikiem jak dotąd w tym rankingu to większość wyżej wymienionych postaci mogła by pozazdrościć mu jego ofensywnych możliwości, które są praktycznie nieograniczone. Wróbel to niezwykle wszechstronny gracz jeśli chodzi o atak, jednak pod drugim koszem radzi sobie zdecydowanie gorzej. Dość przeciętnie radzi sobie w obronie 1 na 1, a jeszcze gorzej w agresywnym pressingu na całym boisku. Przez swoje braki bardzo często łapie głupie faule, co zbyt wcześniej eliminuje go z meczu. Duży problem jest również, jeśli chodzi o jego agresywność na deskach. Średnio 1.8 zbiórki na mecz to zdecydowanie za mało jak na obwodowego zawodnika. Przed rzucającym obrońcą GTK ogrom pracy w tym aspekcie. Możliwe, że jestem zbyt surowy dla jednego z najmłodszych graczy mojego rankingu, jednakże doskonale sobie zdaje sprawę jaki w nim drzemie potencjał i bardzo bym nie chciał by został zaprzepaszczony. Jednak w tym aspekcie nic nie zależy ode mnie tylko i wyłącznie od samego Bartka oraz trenerów, którzy będą go prowadzić. Jeśli nadal będzie ciężko pracował i odpowiednio podchodził do koszykówki to jestem spokojny o jego przyszłość. Możliwe, że już niedługo będę miał przyjemność go oglądać na wyższym poziomie niż 2 liga. 

Statystyki 2 liga: 9.7 pkt 1.8 zb 0.6 as
Pozostałe miejsca:
XI. Leszek Kaczmarski (SMS Władysławowo) ‘94
XII. Filip Małgorzaciak (Astoria Bydgoszcz) ‘93
XIII. Marek Zywert (SMS Władysławowo) ‘96
XIV. Robert Kolka (GTK Gdynia) ‘93
XV. Jakub Fiszer (Basket Junior Poznań) ‘95
XVI. Aleksander Lebiedziński (Trefl Sopot) ‘93
XVII. Marcel Ponitka (GTK Gdynia) ‘97
XVIII. Igor Wadowski (WKK Wrocław) ‘96
XIX. Jakub Potoka (Jezioro Tarnobrzeg) ‘94
XX. Sunny Stanferd (SMS Władysławowo) ‘94
XXI. Kacper Młynarski (Sokół Łańcut) ‘92
XXII. Dawid Morawiec (Trefl Sopot) ‘94
XXIII. Mateusz Dziemba (MKS Dąbrowa Górnicza) ‘92
XXIV. Norman Zuber (WKK Wrocław) ‘94
XXV. Mikołaj Stopierzyński (Wilki Morskie Szczecin) ‘94