piątek, 17 maja 2013

Fenomen Memphis Grizzlies



Mimo, iż od kilku lat, a dokładnie do 2005 roku jestem mniejszym lub większym (trudno to ocenić) fanem Miami Heat, to tegoroczne play-offs NBA sprawiły, że znacznie zwątpiłem w to, że jedyna „Wielka Trójka” pochodzi ze stanu Floryda.

Przypadkowe trio

W sezonie 2010/11 drużyna Memphis Grizzlies przystąpiła do najważniejszej części rozgrywek NBA, czyli fazy play-off z odległej ósmej pozycji w Konferencji Zachodniej. Na domiar złego w wyniku kontuzji stracili swoją gwiazdę – Rudy Gay’a . Jednak wraz z pierwszym meczem przeciwko faworyzowanemu zespołowi San Antonio Spurs narodziła się „Wielka Trójka” Niedźwiedzi. Generałem został niechciany w wielu klubach NBA podkoszowy – Zach Randolph. Na stanowisko głównego dowódcy i kreatora gry mianowano filigranowego rozgrywającego Mike Conley’a , a tyłu ubezpieczać miał przypominający raczej posturą głównego bohatera filmu animowanego „Kung Fu Panda”, czyli młodszy z braci Gasol – Marc. To po prostu nie mogło się udać – a jednak. Niespodziewanie w sześciu meczach rozprawili się z ekipą z Tekasu i awansowali do kolejnej rudny, gdzie czekała na nich ekipa Oklahoma City Thunder. Po niesamowitych meczach musieli uznać wyższość rywala, ale ich sukces i tak przeszedł do historii NBA. Jednakże nie byłoby tego osiągnięcia, gdyby nie trener. Lionel Hollins znakomicie ułożył swój zespół opierając go na dwóch ociężałych, ale niezwykle skutecznych podkoszowych, których bezbłędnie kreował wszędobylski rozgrywający. Jak czas pokazał skazywany na porażkę projekt zdał egzamin i nadal go zdaje.


Niepotrzebna gwiazda

Po tak zaskakującym osiągnięciu większość ekspertów zacierała ręce na samą myśl o przyszłości Grizzlies, ponieważ do ulepszonego zespołu miała wrócić jego największa gwiazda. Rudy Gay mimo wszystko nadal był uznawany za zdecydowanego lidera zespołu. Niezwykle wszechstronny skrzydłowy nie zawodził, ale też nie był już, aż tak ważnym zawodnikiem ekipy Hollinsa. Jednak po sukcesie z 2011 roku, zeszłoroczne play-offs dla drużyny z Memphis zakończyły się sporym rozczarowaniem. Pomimo, iż występowali w teoretycznie najsilniejszym składzie, odpadli w pierwszej rundzie w siedmio meczowym boju z Los Angeles Clippers. Jednakże coś wisiało nad ekipa z rodzinnego miasta Elvisa Presleya, ale jeszcze nikt nie wiedział co. Tymczasem aktualny sezon dla Grizzlies nie mógł się lepiej rozpocząć. Wszyscy zawodnicy zdrowi i na dodatek w formie. Nic nie mogło stanąć im na drodze, a jednak. Kryzys ekonomiczny, który praktycznie w ogóle nie jest widoczny w NBA dopadł klub z Memphis, więc postanowiono zacisnąć pasa. Zawodnicy tacy jak: Marreese Speights, Wayne Ellington, Josh Selby zostali wysłani do innych klubów, by zmieścić się w tzn. solary cup. Spokojni kibice nie spodziewali się, że to dopiero początek. Gdy tu nagle jak grom z jasnego nieba przyszła wiadomość, że 30 stycznia Niedźwiedzie pozbyli się swojej największej gwiazdy Rudy Gay’a wysyłając go do Toronto Raptors, otrzymując w zamian weterana Tayshaun’a Prince’a z Detroit Pistons.


Oszczędności się opłaciły

Nawet najbardziej zagorzali kibice Grizzlies wątpili w to, czy ich klub jest jeszcze w stanie powalczyć w fazie play-off. Notowania ekipy ze stanu Tennessee nie spadły tylko i wyłącznie u kibiców, ale i u wszystkich ekspertów NBA. Szczerze powiedziawszy sam zastanawiałem się – Co oni robią? Przecież nawet ze swoim skrzydłowym dzięki wcześniejszym wymianą zmieściliby się w solary cup, unikając tym samym podatku od luksusu, a chyba o to w tym chodziło. Jednak jak czas pokazał był to dokładnie przemyślny ruch. Niewątpliwie niezwykle ryzykowny, ale jak mówi przysłowie - „kto nie ryzykuje ten nie ma”. Tegoroczne play-offs znakomicie udowadniają, że ryzyko bardzo często się opłaca. Działacze klubu oraz sam trener doskonale poradzili sobie z tą sytuacją. Hollins, gdzieś głęboko w sercu czuł, że Rudy Gay nie jest im potrzebny by zwyciężać. Obecnie Memphis Grizzlies, są pierwszym finalistą Konferencji Zachodniej i tym samym są na dobrej drodze by osiągnąć finał NBA. Drużyna przypomina zespół z sezonu 2010/11, kiedy trio Randolph – Gasol – Conley siało spustoszenie w szeregach przeciwników. Niedźwiedzie znowu imponują niezwykle zespołową i waleczną koszykówką, dzięki czemu niesłychanie dobrze się ich ogląda. „Wielka Trójka” w połączeniu z takimi zawodnikami jak:  Tony Allen, Jerryd Bayless, Darrell Arthur, czy wcześniej wspomniany weteran Tayshaun Prince, którzy doskonale znają miejsce w szeregu sprawia, że dość łatwo wyeliminowali Los Angeles Clippers oraz Oklahoma City Thunder. Pamiętajmy, że zarówno Clippers jak i Thunder występowali w roli faworyta w serii z Grizzlies. Dla gwiazdorskiej ekipy z L.A. celem minimum był finał Konferencji. Natomiast zeszłoroczni finaliści NBA, w tym roku celowali w mistrzostwo. Mimo wcześniejszych pesymistycznych opinii, przyszłość Memphis Grizzlies maluje się w kolorowych barwach, ponieważ „Wielka Trójka” nadal się rozwija i notuje niesamowity progres. Wcześniej wyśmiewany Marc Gasol w pełni zasłużeni odebrał w tym roku nagrodę – Defensive Player of the Year. Mike Conley mimo 25-lat jest jednym z czołowych rozgrywających ligi, a Z-Bo chyba nigdy nie przestanie zaskakiwać. Szczerze powiedziawszy trzymam kciuki za Niedźwiadków oraz mam nadzieję, ze w wielkim finale zmierzą się z Miami Heat i będziemy mieli okazję przekonać się, która „Wielka Trójka” jest lepsza.  
         


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz