sobota, 29 czerwca 2013

Po Drafcie NBA 2013




Cóż to był za dziwny draft. Drużyny jak by się umówiły żeby wybierać bez większej logiki. Niestety z przykrością muszę przyznać, że raczej na pewnie nie przejdzie on do historii. I tak jak, w tym roku przypominano draft z przed dekady, tak ten za 10 lat będzie zupełnie zapominany. Chyba nawet niezłomny David Stern, który był systematycznie wygwizdywany przez fanów zgromadzonych w Barclays Center cieszy się, że już nigdy nie będzie musiał uczestniczyć w takich szopkach.

Zacznijmy więc od początku. Pierwsze wyjście komisarza i … Anthony Bennett, czy Cavs zupełnie zwariowali? Przecież faworytami byli: Noel, McLemore, Oladipo, a nawet Len. Wszystkie wcześniejsze nazwiska nikogo by nie zaskoczyły. Jednak Ekipa z Cleveland zaryzykował, ale czy słusznie, to sezon pokaże. Pomimo mojej wielkiej sympatii w stosunku do Bennett’a to raczej na pewno nie stanie się zawodnikiem pokroju James’a, czy Irvinga. Oczywiście Cavs mają spore braki na pozycji niskiego skrzydłowego, ale Kanadyjczyk to bardzo ryzykowny wybór, ponieważ jest za ciężki by grać na obwodzie i za niski by grać pod koszem. Niestety z przykrością muszę przyznać, że Anthony Bennett może okazać się najbardziej nietrafionym wyborem w tegorocznym drafcie.

Bardzo dobrym wyborem natomiast wydaje się mi Otto Porter, który poszedł z trójką do Wizadrs. Ekipa ze stolicy Stanów Zjednoczonych nie mogła lepiej trafić, ponieważ absolwent Geogetown będzie idealnym uzupełnieniem dla takich strzelców jak Wall i Beal. Moim zadaniem Porter jest przysłowiowym strzałem w dziesiątkę i będzie lepszym zawodnikiem niż Tayshan Prince, do którego jest porównywany. 

Sporym zaskoczeniem był dla mnie również wybór Suns, którzy posiadają naszego rodaka Marcina Gortata i zdecydowali się na Alex’a Len’a. Możliwe, że Marcin wywar na działaczach klubu swoim warsztatem tak dobre  wrażenie, że zapragnęli kolejnego centra z Europy Zachodniej. Jednak dla Ukraińca oznacza to bardzo trudny początek w zawodowej koszykówce, ponieważ reprezentant Polski łatwo miejsca w pierwszej piątce nie odda.

Od ósmego numeru wybierając – Kentavious Caldwell-Pope znakomicie tegoroczny draft rozpoczęli Detroit Pistons, których poczynania, są wielce omijane przez niemal wszystkich koszykarskich ekspertów. Rzucający obrońca uniwersytety Georgia to całkiem przyzwoity zawodnik, ze sporym potencjałem, który w znaczącym stopniu powinien wpłynąć na grę w ataku Tłoków. Kolejne ich wyboru mogą również w znaczącym stopniu przyczynić się do rozwoju ekipy z Detroit. 37 pick Tony Michell to prawdopodobnie jeden z największych przechwytów tego draftu. Michell to niemal kompletny gracz z pozycji silnego skrzydłowego i całkiem możliwe, że gdyby grał na lepszej uczelni ujrzelibyśmy go w Top 10. 56 pick Peyton Siva to istny majstersztyk w wykonaniu Pistons. Siva to świeżo upieczony mistrz NCAA, który w roli rozgrywającego prowadził swój zespół do zwycięstwa. Mimo swoich słabych warunków fizycznych przyszła rywalizacja z m.in. Calderonem może zrobić z niego tylko lepszego zawodnika, a pozytywne skutki tej decyzji będą zbierać Tłoki.

Kolejnym Kanadyjczykiem, który miał szczęście zostać wybrany, w tym drafcie okazał się – Kelly Olynyk. Szczerze powiedziawszy wróże mu większą karierę niż Bennett’owi. Z racji pochodzenia Olynyka – Gonzaga University, w którego barwach występuje nasz rodak Przemek Karnowski miałem okazję chcąc nie chcąc oglądać wiele meczu popularnych Buldogs. Nowy center Boston Celtics od pierwszego meczu zrobił na mnie spore wrażenie. I mam przeczucie, że od czasów Larry Birda w Celtics, nie było tak dobrego oraz niezwykle charakterystycznego „białas”.

Zawodników z poza USA nie było wielu w tym drafcie, oczywiście pomijając Kanadyjczyków. Jednak jest trochę perełek, które mogą się sprawić w warunkach NBA. Bardzo jestem ciekaw jak się sprawdzi Niemiec – Dennis Schroeder, który mimo swojego pochodzenia na tegorocznym Nike Hoop Summit pokazał, że prezentuje bardzo amerykański styl gry. Ekipa Atlanty Hawks powinna mieć z niego sporo pożytku w przyszłości. Ogromny potencjał fizyczny wykazuje również Grek – Giannis Adetokoubo, który jednak wydaje się być ryzykownym wyborem, ponieważ może okazać się wielkim zawodnikiem oraz równie wielkim rozczarowaniem dla działaczy Bucks. Brazylijską wersją Anthony Davisa ma być Lucas Nogueria, ale moim zadaniem ma dużo mniej do zaoferowania w ataku, niż jego Amerykański odpowiednik. Jednak w grze w defensywie już teraz tkwi w nim ogromny potencjał. Dopiero z 19 numerem został wybrany Rosjanin – Sergey Karasev, który przypomina mi w stylu gry Mateusza Ponitke. Jednakże Sergey dysponuje dużo lepszym rzutem. Dla ekipy Cavs to mimo wszystko bardzo dobry przechwyt. Ciekawym wyborem może okazać się również Rudy Gobert, który jest bardzo wysoki (7-2), ale przy tym bardzo szczupły, co sprawia, że mam wątpliwości, czy Francuz jest gotowy na NBA. Sporymi znakami zapytania są również: Francuz Livo Jean-Charles (28# Spurs) i Serb Nemanja Nedovic (30# Warriors). Na dzień dzisiejszy raczej wielkiej kariery w NBA nie wróże takim zawodnikom jak: Alex Abrines (32# Thunder), Raul Neto (47# Hawks) oraz Joffrey Lauvergne (55# Grizzlies). Jednak spore nadzieje wiąże z numerem 59, z którym został wybrany Boja Dubjevic. Na pochodzącego z Czarnogóry podkoszowego zdecydowali się Memphis Grizzlies. Pomimo odległego numeru jestem ogromnym fanem jego talentu. Po rewelacyjnym sezonie w barwach Basket Club Valencia, jeśli dostanie szansę może sprawdzić się również w NBA.
      

środa, 26 czerwca 2013

Przed Draftem NBA 2013 - Top 14


Tegoroczny draft zbliża się wielkimi krokami, więc postanowiłem wybrać moją najlepsza czternastkę, która moim zadaniem powinna zostać wybrana i dlaczego?

 1. Nerlens Noel – Cleveland Cavaliers PF/C wzrost: 6-11 uczelnia: Kentucky rocznik:94

Wszechstronny podkoszowy, który mógłby znakomicie uzupełniać 21-latków Kyrie Irvinga oraz Dion Watersa. Mimo, iż w zespole są już młodzi podkoszowi: Tristan Thompson i Tyler Zeller to Noel jest całkiem innym graczem, który w przyszłości może stać się zawodnikiem formatu All – Stars.

2. Ben McLemore – Orlando Magic SG wzrost: 6-5 uczelnia: Kansas rocznik: 93

W obecnej sytuacji Magic potrzebują jakiegokolwiek wzmocnienia w ataku, a McLemore wydaje się znakomitym wyborem. Dość przeciętny koniec sezonu w jego wykonaniu sprawił, że raczej nie zostanie wybrany z jedynką. Pomimo to wydaje się być gotowym produktem, który od pierwszych meczy może stać się gwiazdą ekipy z Florydy. Dzięki dobremu rzutowi i motoryce znakomicie radzi sobie w ataku oraz jak na typowego strzelca całkiem przyzwoicie broni.

3. Otto Porter – Washington Wizards SF wzrost: 6-9 uczelnia: Georgetown rocznik: 93

Klub ze stolicy Stanów Zjednoczonych potrzebuje zawodnika z pozycji niskiego skrzydłowego, który uzupełniałby duet strzelecki: John Wall – Bradley Beal, a Porter wydaje się najlepszym zawodnikiem z jego pozycji w tym drafcie. Dzięki niesamowitym warunkom fizycznym oraz rzadko spotykanemu instynktowi może w przyszłości stać jednym z najlepszych obrońców w NBA. Całkiem możliwe, że były zawodnik uczelni Georgetown zostanie wybrany z jedynką, ponieważ na testach zrobił bardzo dobre wrażenie na przedstawicielach Cavs.

4.Victor Oladipo – Charlotte Bobcats SG/SF wzrost: 6-4 uczelnia: Indiana rocznik: 92

Drużyna z Charlotte potrzebuje zawodnika, który od pierwszego meczu będzie jednym z liderów zespołu. Oladipo w całym sezonie NCAA pokazał, że jest bardzo dojrzałym graczem, który w pełni jest gotowy na karierę w NBA.

5. Anthony Bennett – Phoenix Suns SF/PF wzrost: 6-7 uczelnia: UNLV rocznik: 93

Jeśli Bennett nie zostanie wybrany wcześniej to wydaje się być idealnym rozwiązaniem dla Suns, ponieważ potrzebują skrzydłowego, który z powodzeniem mógłby grać zarówno pod koszem jak i na obwodzie. Absolwent UNLV z powodzeniem może uzupełniać takich graczy jak: Luis Scola, czy Michael Beasley.

6. Cody Zeller – New Orleans Pelicans C wzrost: 7-0 uczelnia: Indiana rocznik: 92

Pelicans potrzebują nowoczesnego mobilnego centra, który skutecznie wspierałby w walce podkoszowej Anthony Davis’a. Moim zdaniem Zeller jest zdecydowanie najlepszym centrem w drafcie. Absolwent uczelni Indiana jeszcze rok temu typowany był na pierwszym miejscu. Jak na swoje warunki fizyczne jest niezwykle wszechstronny.

7. Trey Burke – Sacramento Knigs PG wzrost: 6-6 uczelnia: Michigan rocznik: 93

Burke jest zdecydowanie najlepszym rozgrywającym w tym drafcie, co udowodnił prowadząc swoją uczelnie do finału NCAA. Niestety wyżej rozstawione zespoły nie potrzebują wzmocnień na tej pozycji. Możliwe, że skuszą się na niego Magic bądź Pelicans. Jednak jeśli nie zostanie wybrany to wręcz na pewno wybiorą go działacze Knigs, którzy potrzebują od zaraz rozgrywającego, który potrafi wziąć odpowiedzialność na swoje barki.

8. Shabazz Muhammad – Detroit Pistons SF wzrost: 6-6 uczelnia: UCLA rocznik: 92

Pistons mają spore braki na pozycji niskiego skrzydłowego i idealnym dla nich rozwiązaniem wydaje się być – Shabazz Muhammad (Oj długo będę się uczył tego imienia i nazwiska). Absolwent kalifornijskiej uczelni UCLA jest bardzo ekspresywnym i przy tym niezwykle skutecznym zawodnikiem, który powinien znacznie ożywić poczynania drużyny z Detroit zarówno w ataku jak i w obronie.

9. Alex Len – Minnesota Timberwoles C wzrost: 7-1 uczelnia: Maryland rocznik: 93

Len jest uważany za jednego z lepszych, jak nie najlepszych centrów w tym drafcie, ale mnie osobiście do siebie nie przekonał. Miałem przyjemność oglądać wiele meczów w wykonaniu pochodzącego z Ukrainy centra, ale tak naprawdę nigdy nie zrobiła na mnie dużego wrażenia. Oczywiście jest bardzo nowoczesnym zawodnikiem, jednak notowania w Top 5 moim zdaniem są zbyt na wyrost. Wątpliwe, że ekipa z Minnesoty będzie miała okazje go wybrać, ale jeśli tak się stanie na pewno nie przegapią takiej okazji.

10. Kentavious Caldwell-Pope – Trail Blazers SG wzrost: 6-6 uczelnia: Georgia rocznik: 93

Drużyna ze stanu Oregon ma ogromne braki na pozycji rzucającego obrońcy. Osamotniony Wesley Metthews to zdecydowanie za mało, jeśli ekipa Blazers chce walczyć o fazę play-off. Calldwell-Pope (kolejne ciężkie imię i nazwisko) wydaje się być bardzo rozsądnym wyborem, ponieważ jest bardzo dobrym obrońcą oraz niezłym strzelcem i idealnie mógłby uzupełniać wcześniej wspomnianego Metthews’a.

11. Michael Carter-Williams – Sixers PG/SG wzrost: 6-6 uczelnia: Syracuse rocznik: 91

Philadelphia 76ers po fatalnym sezonie potrzebują zawodnika, który odmieni zespół w ataku oraz znacząco odciąży Jrue Holiday’a. Absolwent uczelni Syracuse wydaje się trafnym wyborem, ponieważ znakomicie sobie radzi na pozycji rozgrywającego jak i rzucającego obrońcy. Carter-Williams z powodzeniem może odciążyć z części zadań w ataku oraz w obronie lidera drużyny Sixers, dając mu jeszcze większą swobodę w ataku.

12. Kelly Olynyk – Oklahoma City Thunder C wzrost: 7-0 uczelnia: Gonzaga rocznik: 91

Thunder mają spore problemy, jeśli chodzi o pozycję rezerwowego centra. Perkins to zdecydowanie za mało, jeśli chcą myśleć o zdobyciu mistrzostwa NBA. Moim zdaniem Kanadyjczyk to bardzo dobry wybór dla OKC, ponieważ jest on znacznie lepszy w ataku, niż Perk, a brak punktów z pomalowanego było główną przyczyną ich porażki w tegorocznej fazie play-off. Były uczelniany kolega Przemka Karnowskiego powinien w znaczącym stopniu uzupełnić tę lukę.

13. C.J. McCollum – Dallas Mavericks PG/SG wzrost: 6-3 uczelnia: Lehigh rocznik: 91

Ekipa Mavs potrzebuje niskiego zawodnika, którego głównym atutem jest atak, a właśnie takim graczem jest C.J. Oczywiście, jeśli ten rozgrywający nie zostanie wcześniej wybrany, ponieważ tkwi w nim ogromny potencjał i nie bez przyczyny porównywany jest do Sthepena Curry’ego. Opcją  rezerwową dla drużyny z Teksasu jest Niemiec – Dennis Schroeder.

14. Sergey Karasev – Utha Jazz SG/SF wzrost: 6-7 Rosja: Triumph rocznik: 93

Mimo młodego wieku w poprzednim sezonie był jedną z gwiazd silnej ligi rosyjskiej oraz rozgrywek EuroCup. Tkwi w nim ogromny potencjał jeśli chodzi o atak. Dzięki dobrym warunkom fizycznym oraz niezłej motoryce w przyszłości może stać się również bardzo dobrym defensorem. Uważany jest za jednego z najlepszych jak nie najlepszego gracza pochodzącego z Europy w tym drafcie. Ekipa Jazz na pewno nie przegapi takiej gratki.


Inni zawodnicy, na których warto zwrócić uwagę:

Dennis Schroeder – PG wzrost: 6-2 Niemcy ‘93
Giannis Adetokoubo – SF wzrost: 6-9 Grecja ‘94
Lucas Nogueria – C wzrost: 7-0 Brazylia ‘92
Shane Larkin – PG wzrost: 5-11 Miami ‘92
Mason Plumlee – PF wzrost: 6-11 Duke ‘90
Glen Rice Jr. – SG wzrost: 6-6 USA ‘91
DeShan Thomas – SF/PF wzrost: 6-6 Ohio State ‘91
Peyton Siva – PG wzrost: 6-1 Louisville ‘90
Jamaal Franklin – SG wzrost: 6-5 San Diego St. ‘91
Allen Crabbe – SG wzrost: 6-6 California ‘92  

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Książka: Powinienem być już martwy




Do lektury książki Dennisa Rodmana oraz Jacka Isenhoura – „Powinienem być już martwy” przystępowałem z ogromnymi nadziejami, ponieważ świeżo po bardzo dobrej biografii – „Shaq bez cenzury”. Niestety obie książki są zupełnie inne, czego jednak mogłem się spodziewać. Mimo iż zarówno Dennis Rodman jak i Shaquille O’Neal to niezwykle kolorowe postaci koszykówki to ich podejście do życia jest zupełnie odmienne. Szczerze powiedziawszy to znacznie bliżej mi do filozofii życiowej Shaqa i to z jego książką dużo bardziej się utożsamiam. Jednakże pomimo to dzieło Robak to nadal całkiem przyzwoita pozycja dla ludzi, którzy uwielbiają obserwować życie celebrytów – bo tym właśnie jest aktualnie Dennis Rodman.

Dla fana koszykówki pozycja ta będzie sporym rozczarowaniem, ponieważ tak naprawdę niewiele jest w niej wątków związanych basketem. Rodman niewątpliwie był wielkim zawodnikiem, który potrafił dominować nad dużo bardziej rosłymi przeciwnikami. Jednak tą książką pokazuje, że koszykówka w pewnym sensie był tylko pracą, która pozwalał mu na życie na odpowiednim dla niego poziomie. Szczerze powiedziawszy to lektura ta zdecydowanie nie nadaje dla młodych adeptów koszykówki, ponieważ wiele w niej opisów, które powinny być przeznaczone tylko i wyłącznie dla ludzi pełnoletnich. Czytając ją, odniosłem wrażenie, że pisana była tylko i wyłącznie w celu komercyjny, a nie w celu pokazania prawdziwej legendy koszykówki. Oczywiście można znaleźć w niej wątki oraz ciekawostki związane z basketem, ale dla każdego fana tej dyscypliny jest tego zwyczajnie za mało, co sprawia, że książka staje się monotonna i zwyczajnie nudna.

Publikacja – „Powinienem być już martwy” skupia się szczególnie na problemach współautora z alkoholem i kobietami. Rodman opisuje w niej ostatnie lata swojej kariery zawodowej, w których zajmował się głównie imprezami oraz odwiedzaniem kolejnych klubów ze striptizem. Robak skupia się również na problemach z kobietami m.in. z Madonną,  byłą żoną Carmen Electrą oraz z aktualną żoną Michelle. Mimo iż książka nie przypadła mi do gustu i raczej nie polecił bym jej nikomu, to czytając ją odniosłem wrażenie, że Dennis Rodman jest niezwykłym człowiekiem i to nie dlatego, że jest tak barwną postacią, a przede wszystkim dlatego, że nigdy się nie poddaje. Począwszy od narodzin nowego Rodmana na parkingu przed halą Detroit Pistons w 1993 roku kiedy przyłapano go na próbie samobójczej, do całkiem niedawnych problemów z alkoholem, które również przezwyciężył. Mimo wszystko w pewnym sensie były zawodnik Chicago Bulls jest bardzo dobrym przykładem do naśladowania na parkiecie i całkiem przyzwoitym do naśladowania w życiu osobistym. Dennis Rodman udowodnił mi i pewnie nie tylko mi, że nie ma problemu nie do rozwiązania i mimo wszystko ciesz się każdym dniem, bo może być twoim ostatnim.

Po wielu nie udanych próbach powrotu do NBA Rodman skupia się na tym w czym jest równie dobry, czyli byciu celebrytą.

„Zaczynałem jako wolny człowiek, grając bez opamiętania w koszykówce, farbując włosy, randkując z Madonną, po prostu będąc Dennisem. Okazało się, że gazety chcą o tym pisać. Odpowiedziałem więc na zapotrzebowanie – przebierając się w kobiece ciuchy, walczyłem na parkiecie, zdobywałem tytuły mistrza NBA, imprezowałem, grałem w kasynie – byłem wolny jak ptak. To wszystko przynosiło jeszcze większą popularność, pojawiały się też procesy sądowe, wreszcie – częścią mojego życia stały się zasady, o których mówiłem wcześniej. Dziś księga „Zasada Rodman” jest tak rozbudowana, że w porównaniu z nią księga zasada NCAA to marny świstek. Dni mojej wolności dobiegły końca. Mechanizm był prosty: totalna wolność dała początek doniesieniom w mediom, one dały początek słowie, a ta – początek liście ograniczających wolność reguł. Jestem uwięziony w klatce swoich własnych zasad – zasad sławy. Co mam z tym zrobić? Mógłbym oczywiście zniknąć z pola widzenia, zrezygnować ze sławy, ale jak bym wtedy zarabiał na życie? Jednocześnie nie zamierzam przestać być symbolem wolności. […] Dzięki sławie zarabiam kupę kasy, ale udowadniam sobie, że wciąż jestem dla ludzi ważny, karmię swoje ego i czasem mam z tego mnóstwo radochy. Zajebiście dużo radochy. Ze sławą jest tak jak ze wszystkim w życiu – są z nią związane wzloty i upadki.”
       

piątek, 7 czerwca 2013

Podsumowanie sezonu 2012/13 Tauron Basket Ligi



Nowy (nielubiany) Mistrz!

Do ówczesnego Zastalu dołączył nowy silny sprzymierzeńca, czyli firma Stelmet, która tym samym stała się nowym sponsorem tytularnym. Dzięki większemu budżetowi działacze klubu z powodzeniem mogli zatrzymać lidera drużyny rozgrywającego – Waltera Hodga. Jednak nie ten ruch sprawił, że ekipa z województwa Lubuskiego stała się ogólnie nie lubiana w środowisku Tauron Basket Ligi. Włodarze klubu przyjęli sobie za zadanie jak najmocniejsze osłabienie konkurencji. Zaczęli od podstawowych zawodników Energi Czarnych Słupsk oraz Asseco Prokomu Gdynia, czyli Mantasa Cesnauskisa i Adama Łapety. Szczególnie ten pierwszy ruch był szeroko krytykowany, ponieważ Litwin od wielu lat był ostoją drużyny ze Słupska, a oferta finansowa Stelmetu nie była do przebicia. Kolejne transfery w trakcie sezonu i ściągnięcie: Łukasza Koszarka, Zbigniewa Białka, czy nawet Łukasza Seweryna nie polepszyły już i tak mocno szarganej opinii Zastalu. Warto przypomnieć, że nowy mistrz Polski kusił sowimi ofertami również Przemysława Zamojskiego i Adama Hrycaniuka. W pewnym sensie żerowali na problemach finansowych innych klubów, ale przecież koszykówka to również biznes, w którym bardzo często wygrywają najbogatsi. Jednakże całą wina nie stoi po stronie władz klubu, a również po stylu jaki obrała cała drużyna. Nie było meczu w tegorocznym sezonie TBL, w którym jakieś decyzji sędziego nie podważyłby ktoś z trójki: Walter Hodge, Quinton Hosley czy Oliver Stević .Dodając do tego wszechobecne pyskówki z trenerami i zawodnikami przeciwnych drużyn oraz postać niezwykle charyzmatycznego szkoleniowca jakim nie wątpliwie jest Mihailo Uvalin doskonale obrazuje nam to jak innym zespołem był Stelmet. Wszystkie te fakty sprawiały, że ekipa z Zielonej Góry w każdej hali uznawana była za wroga publicznego numer jeden. Taka postać rzeczy jeszcze bardziej mobilizowała zarówno działaczy, jak i zawodników, którzy mieli jeden wspólny cel. Szczerze trzeba przyznać, że Zastal przy kłopotach finansowych Trójmiejskiej koszykówki i braku formy w decydującym momencie rozgrywek PGE Turowa Zgorzelec w pełni zasłużenie sięgnął po tytuł. Klub na przestrzeni sezonu podejmował bardzo mało błędnych decyzji. Podjęli ryzyko kontraktując Quintona Hosley’a, który mimo wszystko okazał się przysłowiowym strzałem w dziesiątkę, ponieważ w finale był nie do zastąpienia i  w pełni zasłużenie sięgając po tytuł MVP. Dodając do tego niezwykle skuteczny duet serbskich podkoszowych Dejan Borovnjak - Oliver Stević i można odnieść wrażenie, że Stelmet Zielona Góra po prostu nie mógł przegrać tych finałów.


Klątwa Turowa

Dla PGE Turowa Zgorzelec tegoroczne rozgrywki, aż do finału układały się idealnie. Klub z pogranicza naszego kraju był zdecydowanie najrówniej grającym zespołem na przestrzeni sezonu i w pełni zasłużenie okupował pierwsze miejsce w tabeli. Równie zasłużenie na trenera sezonu TBL mianowano - Miodraga Rajkovića, który znakomicie kierował poczynaniami swoich zawodników. Wszystko układało się idealnie. Do fazy play-off przystępowali z pierwszego miejsca, nawet w finale nie musieli mierzyć się z Asseco Prokomem Gdynia, który był ich wieloletnim pogromcą oraz  traumatycznym wspomnieniem. Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazywały, że po wielu latach zespół ze Zgorzelca w końcu sięgnie po złoty medal. Jednakże już od pierwszego meczu finału gołym okiem było widać, że Turów nie jest tą samą drużyną, co jeszcze kilka tygodni temu. Ekipa Rajkovića do najważniejsze części sezonu przystąpiła zupełnie bez formy. Do niedawna lider i jeden z najlepszych zawodników naszej ligi Amerykanin – David Jackson, zupełnie nie mógł odnaleźć się na parkiecie notując kolejne straty i pudłując z najprostszych pozycji. Finały również przerosły cenionych za ogromną wszechstronność: Aaron Cel oraz Djordje Mićić. Szczególnie ten pierwszy zawiódł, ponieważ po rewelacyjnym początku sezonu wiązano z nim ogromne nadzieje. Lepiej od swoich kolegów, jednak nadal poniżej swojego poziomu prezentowali się: Damian Kulig, Ivan Žigeranović i Michał Chyliński. W szczególności zawiedziony może być Chyliński, który jako kapitan nie ma prawa zawodzić w najważniejszym momencie dla drużyny. Jedynymi jasnymi postaciami w barwach Turowa w potyczce ze Stelmetem Zielona Góra byli:  Russell Robinson oraz Ivan Opačak. Amerykański rozgrywający często prezentował dość chaotyczną koszykówkę, ale w trudnych chwilach jego punkty były niezwykle cenne dla drużyny. Jednak miał spore problemy z komunikacją z resztą zespołu, co często kończyło się prostymi stratami oraz ogromną frustracją. Natomiast Opačak po średnim początku sezonu, koniec rozgrywek miał wręcz fenomenalny. Z roli zawodnika od zadań specjalnych stał się liderem swojej drużyny. Bez wątpienia, gdy nie fenomenalna forma Chorwata ekipa ze Zgorzelca nie miałaby, co myśleć o finale Tauron Basket Ligi. Mimo wszystko Turów w poprzednim sezonie prezentował bardzo skuteczną i efektowną koszykówkę, a przed działaczami klubu bardzo ważny okres, ponieważ człon zespołu muszą rozsądnie wzmocnić, by z powodzeniem w przyszłym roku przełamać swoją klątwę. 



Trójmiejska koszykówka na glinianych nogach

Tegoroczny sezon Tauron Basket Ligi był niewątpliwie przełomowy, ponieważ do rozgrywek przystąpiły aż trzy zespoły z Trójmiasta. Do faworytów ligi, czyli Asseco Prokomu Gdynia oraz Trefla Sopot dołączył Start Gdynia, którego właścicielem i założycielem jest dobrze znany biznesmen Ryszard Krauze. Dość niespodziewanie, ale tylko beniaminek TBL może uznać ten sezon za udany. Włodarze Startu Gdynia dysponując bardzo skromnym budżetem postanowili utrzymać człon zespołu, który wywalczył awans wspierając go młodymi utalentowanymi zawodnikami, którzy w przeszłości grali w barwach Polonii 2011 Warszawa oraz Politechniki Warszawa. Szansę na samodzielne prowadzenie drużyny na tym poziomie dostał również były asystent w klubach TBL – David Dedek. Słoweniec znakomicie wykorzystał swoja szansę. Jego zespół bardzo dobrze prezentował się zarówno w obronie jak i w ataku. Braki kadrowe uzupełniali wolą walki oraz niezwykłą ambicją. W Starcie doszło do niecodziennej sytuacji, jak na Polskie warunki, ponieważ w ich szeregach występował tylko jeden obcokrajowiec, którym był Izraelczyk Robert Rothbart. Klub z Trójmiasta tym samym udowodnił, że można nie wielkim kosztem zbudować drużynę opartą na Polakach, która z powodzeniem będzie sobie radzić w naszej lidze. Niestety pozostałe zespoły z Trójmiasta nie mogą tego sezonu zaliczyć do udanych. Kryzys ekonomiczny znacząco bowiem odbił się na potentatach Tauron Basket Ligi. Trefl Sopot, który otwarcie przed sezonem zapowiadał, że będzie walczył o mistrzostwo, z miesiąca na miesiąc coraz bardziej słabł. Wielkie oczekiwania wiązały się również z wielkimi wydatkami, na które klubu z Sopotu nie było stać. Pierwszy pokład wicemistrza Polski opuścił trener – Żon Tabak, który dostał propozycję nie do odrzucenia od ekipy Caja Laboral Vitoria. Jednak kolejne odejście potwierdzało jak spore problemy miał Trefl, ponieważ z powodu zaległości finansowych zespół opuścił Przemysław Zamojski, który przeniósł się nowego (starego) klubu, czyli Asseco Prokomu Gdynia. Mimo, iż ekipa z Sopotu zdobyła Puchar Polski to kolejne tygodnie bez pieniędzy sprawiły, że zawodnicy postanowili zastrajkować i odmówić wyjścia na jeden z treningów. Sprawia ucichłą, część zaległości została wypłacona, ale cała sytuacja znacząco odbiła się na drużynie. Ich odpadnięcie z zespołem AZS’u Koszalin w ćwierćfinale  fazy play-off było niewątpliwie największym zaskoczeniem tego sezonu, ale tym samym konsekwencją wcześniejszych poczynań klubu. Tymczasem na bardzo podobną chorobę zapadł mistrz Polski. Jeden z najbardziej stabilnych finansowo klubów w Polsce w ostatnich latach musiał kończyć sezon w mocno okrojonym składzie. Konsekwencją odpadnięcia Asseco Prokomu Gdynia z fazy grupowej Euroligi nie była tylko eliminacja z tych elitarnych rozgrywek, ale  niespodziewana rezygnacją z dalszego sponsoringu Ryszarda Krauze. Wieloletni udziałowiec oraz właściciel Asseco Prokomu Gdynia po nie udanym początku sezonu stracił cierpliwość i postanowił wyprowadzić swoje pieniądze klubu. Taka postać rzeczy sprawiła, że z tygodnia na tydzień mogliśmy obserwować upadek legendy. Z drużyny odeszli tacy zawodnicy jak: Łukasz Koszarek i Adam Hrycaniuk, a skład uzupełnili zupełni amatorzy. Mimo to zespół starał się (jak na mistrza przystało) dokończyć sezon pomimo okrojonego składu. Jednakże nawet najwięksi optymiści nie wierzyli w to, że Asseco Prokom Gdynia sięgnie po kolejne dziesiąte mistrzostwo. Zakończony kilka dni temu sezon był przełomowy, ponieważ z tronu ustępuje absolutny dominator ostatniej dekady. Niestety przykro było oglądać jego upadek, ponieważ nie był on spowodowany w naturalny sportowy sposób, a raczej kierowany względami ekonomicznymi.



 Niespodzianki…

Sezon 2012/13 Tauron Basket Ligi przyniósł dwie wielkie niespodzianki, a są nimi postawa drużyny AZS’u Koszalin oraz dyspozycja Jakuba Dłoniaka niskiego skrzydłowego Jeziora Tarnobrzeg.

Drużyna AZS przed sezonem przeniosła się do nowej nowoczesnej hali i oczekiwania względem klubu znacznie wzrosły, jednak nikt nie spodziewał się, aż tak wielkiego sukcesu. Tylko najwięksi optymiści przebąkiwali o pierwszej czwórce. Historyczny brązowy medal to zdecydowanie największa niespodzianka mienionych rozgrywek TBL. Przez większość sezonu Akademicy prezentowali się dużo poniżej oczekiwać, nawet przez  chwilę zagrożony był ich awans do fazy play-off. Drużyna z Koszalina jednak nie przejmowała się wszechobecną krytyką i po zmianach kadrowych na ławce trenerskie oraz w składzie z meczu na mecz prezentowała się coraz lepiej. Kulminacją ich znakomitej dyspozycji był ćwierćfinał pojedynek przeciwko Treflowi Sopot. W drugim meczu w Ergo Arenie na granicy Sopotu i Gdańska w drużynę Zorana Sretenovića wstąpiły nadprzyrodzone siły, które pozwoliły im rozprawić się z wicemistrzem Polski. Ostatecznie dość łatwo awansowali do półfinału, w którym jednak musieli uznać wyższość Stelmetu Zielona Góra. Jednakże w meczu o trzecie miejsce byli już bezkonkurencyjny szybko rozprawiając się z ekipą Anwilu Włocławek i tym samym sięgając po pierwszy medal w historii klubu. Tak nie oczekiwany koniec sezonu dla AZS’u sprawia, że wszyscy sympatycy oraz same władze klubu z optymizmem mogą patrzeć w przyszłość. Jednakże po takim sukcesie presja przed następnym sezonem będzie jeszcze większa i bardzo ciekawe jak Akademicy sobie z nią poradzą.


Nie chciany, oddawany na wypożyczenia, grający końcówki – takim zawodnikiem jeszcze do niedawna był Jakub Dłoniak, który nigdy nie dostał prawdziwej szansy w Tauron Basket Lidzie, aż do mienionego sezonu. Chyba nawet sam Dariusz Szczubiał, który postanowił zaryzykować i dać mu okazję do systematycznego grania, nie spodziewał, że nastąpi, aż tak wielka eksplozja jego talentu. Głodny gry Dłoniak już od pierwszego meczu pokazywał, że będzie nowym liderem Jeziora Tarnobrzeg. Pochodzący z Gorzowa Wielkopolskiego obwodowy bardzo dobrze przepracował czas pomiędzy sezonami, czego efekty zbierał cały sezon. Jego występ przeciwko Polpharmie Starogard Gdański i 31 punktów przeszedł już do historii Tarnobrzeskiej koszykówki. Dłoniak szczególnie imponował skuteczność zza linii 6,75, gdzie na 211 rzutów trafił aż 89, co daje 42% skuteczność. Jego niesamowita forma została również doceniona przez kibiców, ponieważ został on wybrany do tegorocznego meczu gwiazd Polska – Czechy, który odbywał się we Wrocławiu. 29 –letni zawodnik na przestrzeni całego sezonu notował średnio 20.1 punktu, 2.6 zbiórki oraz 1.4 asysty w 33 minuty spędzone na parkiecie. Były już zawodnik Jeziora tym samym został pierwszym Polakiem od bardzo dawna, który mógł cieszyć się z korony najlepszego strzelca naszej ligi. Dłoniak udowodnił, że warto stawiać na Polaków oraz przeszukiwać niższe ligi w poszukiwaniu talentów. Jego znakomita dyspozycja została również dostrzeżona przez szkoleniowca reprezentacji Polski – Drika  Bauermanna, który powołał go do szerokiej kadry na zbliżający się Eurobasket na Słowenii.