piątek, 31 stycznia 2014

David Stern - Thank You!

Dziś jest ostatni dzień panowania Davida Sterna na stanowisku głównego komisarza NBA. A schedę po nim obejmuje, jego "prawa ręka", czyli Adam Silver. 

Stern nad najlepszą ligą panował od 30 lat. I pomimo, iż wielokrotnie krytykowałem go na łamach tego blogu, to mimo wszystko chciałbym mu podziękować. Ponieważ przejął NBA, która była w wielkim kryzysie ekonomicznym. Poprzednie władze zbytnio nie wiedziały jak zająć się tą sprawą. A sam David Stern długo się nie zastanawiał i zakasał rękawy oraz zabrał się do ciężkiej pracy. Nie chciałbym się zbytnio szczegółowo na jego temat rozpisywać, ponieważ Stern to osoba, o której można pisać książki, a pojedynczy artykuł raczej, by nie zobrazował, co tak naprawdę osiągnął.

Wielu uważa go za szczęściarza, ponieważ objął władzę, kiedy pasjonujący finał NBA rozgrywali Los Angeles Lakers z Boston Celtics. A bohaterami tych spotkań byli - Magic Johnson i Larry Bird. W drafcie z jedynką wybrany został Michael Jordan. Jednak moim zdaniem Stern jako jeden z niewielu ludzi w NBA wiedział jak wykorzystać ten potencjał, by stał się produktem światowym. Wprowadził różne nowoczesne przepisy, które miały zmusić kluby do rozsądniejszego wydawania swoich pieniędzy. A przy tym potrafił przyciągnąć sponsorów i telewizję do ligi. Postaci Magica, Brida, czy nawet Jordana tylko i wyłącznie były częścią jego sprytnej układanki.

Wielu sympatyków koszykówki zapomina, że wygląd dzisiejszej NBA zawdzięczamy tylko i wyłącznie jemu. A sam David jest doskonałym przykładem człowieka, który potrafił zrobić z niczego, coś wielkiego. Objął ligę z ogromnie zadłużonymi klubami. Z zawodnikami, którzy mięli powszechną opinię przepłacanych ćpunów. Natomiast hale sportowe były przestarzałe i na ogół wiały pustkami. To wszystko składa się na niezbyt atrakcyjny produkt, który bardzo trudno sprzedać np. telewizji, czy reklamodawcą. Natomiast koszykówka w USA była na szarym końcu. 

Jednak mimo to w swoim 30 letnim panowaniu Stern zrobił coś niesłychanego. Aktualnie NBA jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych lig na świecie, patrząc na wszystkie dyscypliny. A co najważniejsze jest drugim sportem pod względem popularności w Stanach Zjednoczonych. Dziś NBA to wzór, jeśli chodzi o poziom finansowy i sportowy. Transmisje przekazywane są w 215 krajach, a umowa z TNT i ESPN dale lidze rokrocznie około 930 mln dol., a średnia wartość klubu to 634 mln. Gdy Stern przejął władzę wszystkie 23 kluby były warte łącznie 400 mln!

Oczywiście podczas jego panowania miało miejsce wiele sytuacji, które mocno nadszarpnęły wizerunek NBA. Jednak mimo to nadal potrafił rządzić twardą ręką, dzięki czemu liga stawała się jeszcze silniejsza. Bez wątpienia David Stern odchodzi jako najlepszy komisarz NBA, który potrafił zrobić z ligi światowy produkt najwyższej klasy. Prognozuje się, że zyski NBA w 2016 roku mają sięgać ponad miliard dolarów! To wszystko sprawia, że każdy fan najlepszej ligi koszykarskiej na świecie powinien serdecznie podziękować Davidowi Sternowi, a nie wygwizdywać go przy każdej nadarzającej się okazji. Ponieważ gdyby nie ten człowiek nie moglibyście podziwiać takich wspaniałych zawodników jak Jordan, Bryant, James, czy najnowsze jego odkrycie Kevin Durant.  



poniedziałek, 27 stycznia 2014

Real Madryt gotowy na NBA?

Od kilku miesięcy władzę nad NBA nieoficjalnie sprawuje Adam Silver, który już 1 lutego na stanowisku komisarza ligi ma zastąpić Davida Sterna. Jednym z pierwszych dużych ruchów nowego sternika najlepszej ligi na świecie ma być problem systemu rozgrywek. A głównie chodzi o rolę Konferencji i Dywizji, w których występują zespoły. System bez wątpienia jest przestarzały i przydałaby się mała modyfikacja. Jednak sam Silver przyznał, że w grę wchodzi nawet zupełnie inny pomysł. Pomysł Konferencji, czy Dywizji Europejskiej jak dotąd był dość odległym i pewnie nadal jest zbyt ambitnym pomysłem. Jednak formę jaką prezentuje jeden z zespołów występujących na Starym Kontynencie sprawia, że nie jest to aż tak odległe marzenie.

Real Madryt w tym sezonie udowadnia wszystkich wokół, że poziom ich rodzimej liga, a nawet Euroligi jest zbyt niski, dla ich obecnej formy. Królewscy od początku nowych rozgrywek prezentują się wręcz fenomenalnie, odprawiając z kwitkiem kolejnych rywali. Ich dotychczasowa dyspozycja pokazuje, że już teraz prawdopodobnie przyzwoicie prezentowali, by się na parkietach NBA. Może nie od razu awansowaliby do fazy play-off, ale na pewno nie byliby przysłowiowym – „chłopcem do bicia”. Mimo czwartkowej porażki w Moskwie przeciwko CSKA to statystyki klubu ze stolicy Hiszpanii prezentują się fenomenalnie. Do wczoraj nie przegrali oni od 29 spotkań!!! Mistrz Hiszpanii w Lidze Endesa (ACB) jest niepokonany od 17. kolejek średnio pokonując swoich przeciwników różnicą 18 punktów. W każdym meczu rzucają średnio 87 punktów, tracąc ledwie 69 punktów. A warto zauważyć, że ACB jest jedną, jak nie najsilniejszą ligą w Europie. Realowi znacznie lepiej wiedzie się w Eurolidze. W koszykarskiej Lidze Mistrzów w fazie grupowej pokonywali swoich rywali średnią różnicą 24 punktów. Zdobywając prawie 90 punktów na mecz, a tracąc 65 punktów. Statystyki te muszą robić wrażenie oraz doskonale pokazują, że prezentują wręcz galaktyczną koszykówkę. Jaki jest sekret ich kolejnych sukcesów?

Przede wszystkim trener. Od 2011 roku szkoleniowcem Realu jest Pablo Laso. W przeszłości był całkiem niezłym rozgrywającym, a jako trener nigdy nic wielkiego nie osiągnął. Jego zatrudnienie w Madrycie było sporym zaskoczeniem. Jednak sam Laso nie zaważając na przeciwności systematycznie ulepszał swój zespół. A obecne sukcesy drużyny, są głównie jego zasługą.

Jednak bez wątpienia ich największą siłą jest wyrównany i zbilansowany skład. Włodarze klubu wraz z trenerem systematycznie oraz bardzo rozsądnie go wzmacniali. Za nowymi zawodnikami szły również większe sukcesy, od zeszłorocznego finału Euroligi, który niestety przegrali. Ale była to jedna z nielicznych  porażek w zeszłym sezonie. A samo dojście do wielkiego finały jest już sporym sukcesem. Mimo wszystko warto jeszcze raz obejrzeć ten mecz, ponieważ w tych rozgrywkach koszykarskiej Ligi Mistrzów możemy już nie ujrzeć przegranej Królewskich.

W końcu swoje miejsce na koszykarskiej mapie odnalazł Sergio Rodriguez, który przeżywa drugą młodość w Madrycie. W barwach Realu prezentuje niezwykły poziom, jak na warunki Europy. W takiej formie z powodzeniem mógłby być jednym z czołowych rozgrywających w NBA. Rodriguez większość meczów rozpoczyna w roli rezerwowego. Pomimo to jest głównym kandydatem do nagrody MVP Ligi Endensa oraz jednym z kandydatów do tej samej nagrody w Eurolidze. Po odejściu Ante Tomića do FC Barcelony, w pełni skrzydła mógł rozwinąć Nikola Mirotić. Pochodzący z Bałkanów Hiszpan jest prawdziwym objawieniem tego sezonu i wyrasta na prawdziwego lidera Realu. Mirotić to idealny przykład nowoczesnego podkoszowego. Mimo swojego wzrostu jest niezwykle mobilnym zawodnikiem, który dysponuje bardzo dobrym rzutem zarówno z dystansu, jak i półdystansu. Już teraz mocno zabiegają o niego włodarze Chicago Bulls, którzy wybrali go w drafcie w 2011 roku (23 nr.). W USA porównywany jest nawet do Pau Gasola.  

Jednak Rodriguez i Mirotić to nie wszystko. Warto pamiętać, że barw Realu bronią tacy doskonali zawodnicy jak: Rudy Fernandez, Sergio Llull, czy też Amerykanie: Jaycee Carroll, Marcus Slaughter, Termmell Darden oraz Dantaye Draper. A przed sezonem wzmocnił ich jeden z najlepszych centrów na Startym Kontynencie, czyli Grek – Ioannis Bourousis. Wręcz doskonałą całość uzupełnia chodząca legenda Królewskich – Felipe Reyes, który ostatnio mocno dał się we znaki Maciejowi Lampe, przy okazji Gran Derbi.

Gra Realu Madryt w tym sezonie jest czymś wyjątkowy. Odprawiają z kwitkiem kolejnych rywali, udowadniając tym samym, że konferencja, bądź dywizja NBA po za granicami Stanów Zjednoczonym ma sens, a sama liga bardzo, by na tym zyskała. Jednak jak na razie jest to bardzo odległe marzenie…a szkoda!

środa, 15 stycznia 2014

Grek, który może zwojować NBA

Zeszłoroczny draft NBA może nie był zbyt silny i raczej trudno w nim szukać przyszłych członków Hall Of Fame. Jednak w tym całym natłoku koszykarzy jest chłopak, w którym dżemie ogromny potencjał. I nie jest to Michael Carter-Williams, czy Victor Oladipo.

Z 15. numerem drużyna Milwaukee Bucks wybrała nieznanego wcześniej w USA, Greka Nigeryjskiego pochodzenia. Giannis Atetokounmpo, a raczej Adetokoubo, bo już Amerykanie zdążyli przeobrazić jego nazwisko, dla swojej wygody. Jest ledwie 19-letnim koszykarzem, który mierzy mniej więcej 207 cm wzrostu. Dlaczego „mniej więcej”, ponieważ jest jedynym zawodnikiem NBA, który UWAGA – Nadal rośnie! Za kilka lat może okazać się, że będzie najwyższym zawodnikiem występującym na pozycji rzucającego obrońcy – niskiego skrzydłowego w historii NBA. Swoją posturą łudząco przypomina Kevina Duranta. A jak sam Giannis przyznaje w swojej grze stara się wzorować na gwieździe Thunder, którego jest wielkim fanem.

Przed draftem o Greku zrobiło się głośno, ponieważ wszystkich: skautów, menadżerów oraz trenerów zaskoczył niesamowitymi warunkami fizycznymi. Mnie osobiście zdziwił rozmiar jego dłoni (ponad 20 cm), które wręcz są nienaturalnie wielkie. I to głównie dzięki swoim warunkom fizycznym został tak wysoko wybrany, ponieważ poprzedni sezon spędził ledwie w drugiej lidze greckiej. Jednak im dłużej mu się przypatruje, to coraz bardziej się do niego przekonuję. Myślę, że jeśli będzie ciężko pracował to może stać się zawodnikiem pokroju Dirka Nowitzkiego, który również przybył zza ocean z drugiej ligi.

Wbrew pozorom bardzo dobrze, że trafił na koszykarskie peryferia NBA. Ponieważ w Milwaukee spokojnie może doskonalić swoje umiejętności i ciężko pracować nad swoimi niedoskonałościami. Mimo to już teraz jest niezwykle wszechstronnym zawodnikiem. Doskonale zbiera, blokuje, czy nawet asystuje swoim kolegom. A co najważniejsze – jak na nienaturalnie wysokiego człowieka, jest bardzo mobilnym graczem, którego pełno na parkiecie. Pamiętajmy również, że ma dopiero 19 lat i jeszcze wiele przed nim. Ja osobiście trzymam za niego kciuki i wierze, że w kolejnych sezonach będzie tylko lepszy. Tym samym wyprowadzając swoich Bucks z koszykarskich peryferii na prawdziwe salony.

Karierę w USA rozpoczął również jego starszy brat Thanasis, który występuje w jednej z drużyn D-League i ma zamiar zgłosić się do tegorocznego draftu NBA. 

sobota, 11 stycznia 2014

Nowy Król Gdyni

Od czasu przenosin Prokomu do Gdyni i powstania nowej marki pod nazwą Asseco, w tym klubie grało wielu wybitnych koszykarzy. Publiczność w Gdyńskiej Arenie oczarowywali m.in. David Logan, Quintel Woods, czy Donatas Motejunas. Ich czas przeminął, a sami zawodnicy postanowili poszukać bardziej wymagających wyzwań w silniejszych ligach. Jednak wraz z gwiazdami przeminęły również wielkie pieniądze (jak na Polskie warunki) w klubie z Trójmiasta. Przed obecnym sezonem działacze Asseco do budowy składu musieli podejść całkiem inaczej, niż miało to miejsce w poprzednich latach.

Władze Asseco dość niespodziewanie trafili w przysłowiową dziesiątkę, a raczej w dwudziestkę dwójkę, ponieważ właśnie z takim numerem występuje Amerykanin – A.J. Walton, który wręcz od pierwszego spotkania zaskarbił sobie mnóstwo fanów. A.J. pierwsze koszykarskie szlify zdobywał w swojej rodzinnej miejscowości – Little Rock, by później przenieść się na uczelnię Baylor. W barwach popularnych Niedźwiedzi spędził, aż trzy sezony. W swoim zespole nie był wielką gwiazdą, a raczej solidnym zawodnikiem, który mimo to mógł liczyć na karierę w Europie. Na szczęście sięgnęli po niego działacze z Gdyni i wszyscy możemy go teraz podziwiać.


Przed sezonem wiązałem z nim ogromne nadzieje. I na szczęście się nie zawiodłem.  Po solidnym przeszkoleniu na dobrej, a nawet bardzo dobrej uczelni, byłem przekonany, że będzie czołową postacią Tauron Basket Ligi. A tekście „Przed sezonem TBL: Asseco Gdynia” właśnie tak go opisałem: „Całkiem możliwe, że zostanie największą gwiazdą Asseco oraz całej Tauron Basket Ligi. Rozgrywający, który również może grać na pozycji rzucającego obrońcy jest świeżo upieczonym absolwentem silnej uczelni Baylor. Znakomicie gra na koźle w akcjach pick and roll. Mimo, iż nastawiony jest głównie na zdobywanie punktów, potrafi również doskonale asystować. Bardzo dobry rzut zarówno z półdystansu jak i dystansu. Braki w obronie zdecydowanie nadrabia pod drugim koszem. Jest również duszą towarzystwa, pozytywnie wspiera swoich kolegów z drużyny. Bardzo przypomina w zachowaniu boiskowym oraz poza boiskowym Jerela Blassingame’a.” Jednakże w jednym się pomyliłem, ponieważ porównałem go do Blassingame’a, a już teraz wiem, że jest zawodnikiem zdecydowanie większego formatu.

Mimo, iż A.J. przez większość swojej dotychczasowej kariery występował na pozycji rzucającego obrońcy, to dość szybko przestawił się na pozycję rozgrywającego, i momentami wygląda jak prawdziwy wyjadacz parkietowy na tej pozycji. Osobiście niezwykle imponuję mi jego gra na koźle. Widziałem większość jego spotkań w tym sezonie i ani razu nie zauważyłem, by ktoś z łatwością wybrał mu piłkę. Perfekcyjnie radzi sobie z różnego rodzaju podwojeniami, wielokrotnie ośmieszając swoich obrońców. Oczywiście zagrania Pick and Roll ,również nie są dla niego pierwszyzną i rewelacyjnie się w nich odnajduje. Krótko mówiąc , Walton to urodzony combo guard, który znakomicie łączy zdobywanie punktów z kreowaniem swoich kolegów z zespołu. 

Jednakże moim zdaniem jego największa zaleta nie jest związana z koszykówką. Nie są to efektowne wsady, asysty, bloki, czy zbiórki. A jego charakter. A.J. jest niezwykle ciepłym i miłym człowiekiem, który chyba sam sobie nie zdaje sprawy, że jest gwiazdą naszej ligi. Oznak jakiegokolwiek gwiazdorstwa bardzo trudno się w nim doszukiwać. A przeskok z NCAA do zawodowego grania bardzo dobrze zniósł. Podziwiam go nie tylko na boisku, a zwłaszcza poza nim. Bardzo integruje się z gdyńskim otoczeniem. Przychodzi na mecze drugiej ligi koszykarzy, ekstraklasy koszykarek, czy nawet piłkarek ręcznych. Po prostu wszędzie go pełno i zawsze na jego twarzy widnieje niezwykle szeroki uśmiech. Przed każdym meczem we własnej hali urządza sobie mały pojedynek 1 na 1 z chłopcami do podawania piłek, co doskonale obrazuje jakim jest człowiekiem. Jednak, co najważniejsze nigdy nie odmawia rozmowy. Zawsze znajdzie dla każdego chwilę. Pomimo, iż jest to jego pierwszy sezon na zawodowych parkietach, już teraz jest doskonałym przykładem prawdziwego zawodowcy. Wielu bardziej doświadczonych koszykarzy mogłoby się od niego uczyć. Walton doskonale rozumie, że jego obowiązkami są nie tylko mecze, a zwłaszcza zachowanie poza boiskowe. Czyli m.in. cierpliwa rozmowa z mediami, czy bycie dobrym przykładem dla najmłodszych adeptów koszykówki.



A.J. Walton jest nadal bardzo młodym zawodnikiem, który ma sporo do poprawy w swojej grze. Musi skupić się  nad swoją defensywą oraz rzutem półdystansowym oraz dystansowym. Mimo to podziwianie jego gry na żywo jest niesamowitą przyjemnością i piszę to jako fan, a nie dziennikarz. Jednak jako dziennikarz doskonale zdaje sobie sprawę z jego potencjału, dlatego też staram się delektować każdą chwilą spędzoną przez niego na parkiecie. Ponieważ już niedługo będę mógł go tylko oglądać w telewizji. Chciałbym mu życzyć kariery w NBA, ale wiem, że jest to raczej niewykonalne. Jednak kariera podobna do jego rodaka – Bo McCalebb’a jest jak najbardziej w jego zasięgu. Dlatego życzę mu, by w przyszłości zwojował całą koszykarską Europę, a ja z przyjemnością będę obserwował jego postępy. 

piątek, 3 stycznia 2014

On nie ściąga gwiazd, on je tworzy!

Na parkietach NBA od kilku sezonów można zaobserwować pewnego rodzaju zmianę pokoleniową. Szczególnie można to zauważyć na ławkach trenerskich. Na przedwczesne emerytury wysłani zostali już: Phil Jackson, Jerry Sloan, czy ostatnio George Karl. Natomiast pierwsze szlify na zawodowych parkietach zbierają m.in. : Brad Stevens, Jeff Hornacek, Brian Shaw oraz Jason Kidd. Jednak ten tekst nie będzie poświęcony trenerskiej młodzieży, a trenerowi, który doskonale łączy starą szkołę z nowoczesnym szkoleniem.

Gregg Popovich, bo o nim oczywiście mowa, to trener, którego szczególnie cenie, jeśli chodzi o parkiety NBA. Wielu fanów najlepszej ligi na świecie uważa, że ekipa Spurs jest jedną z tych, której po prostu się nie da oglądać. Oczywiście jeśli jesteście weekendowymi sympatykami NBA, to nie dziwie się, że ich unikacie. Jednak dla ludzi związanych z koszykówką przez większość swojego życia gra ekipy z Teksasu jest czymś z innej planety. Prawdziwym basketem dla koneserów, którzy mogą delektować się każdą minutą gry Ostróg.

Popovich jest Amerykaninem serbskiego pochodzenia, który ukończył Akademię Sił Powietrznych Stanów Zjednoczonych na kierunku rusycystki (stąd podejrzenia, że był agentem i szpiegiem CIA) oraz Uniwersytetu w Denver na kierunku wychowanie fizyczne. W swojej karierze pobierał nauki m.in. od : Larry Browna, Dona Nelosona oraz Georga Karla, którego był asystentem w 2002 roku podczas mistrzostw świata. Zważywszy na to co przez większość swojej kariery osiągnął, śmiało można przyznać, że zdecydowanie przerósł swoich nauczycieli. Jednak mi osobiście Pop imponuje tym, że nigdy nie pozyskiwał gwiazd, a sam je tworzył. Zawsze wiedział jakiego zawodnika potrzebuje, a z przeciętnych graczy potrafił robić koszykarzy dużego formatu.

Swój zespół prowadzi twarda ręką, ale jego zawodnicy doskonale wiedzą czego od nich wymaga. Mi osobiście Popovich imponuje tym, że przez tyle lat praktycznie do perfekcji udoskonalił poszukiwanie zawodników na wolnym rynku. Dobrze wie jakiego gracza potrzebuje. Takiego znajduje i to jeszcze za niewielką cenę. Przejrzałem wszystkie składy Spurs na przestrzeni 18-letniego panowania Generała i z pełną świadomością mogę przyznać, że jest mistrzem w znajdowaniu koszykarskich klonów swoich schodzących gwiazd.

Rozpoczęło się dość dawno, ponieważ od samego Tima Dunaca, który już w pierwszym sezonie pobierał nauki od starszego kolegi z zespołu - Davida Robinsona. Patrząc na karierę obu panów widać, że uczeń przerósł mistrza oraz doskonale prowadził swoją drużynę do kolejnych sukcesów. A samego Popovicha wykreował na jednego z najlepszych trenerów NBA. Podobnie było z Brucem Bowenem, którego Pop wyciągnął z Europy. Specjalistę od defensywy oraz rzutów trzypunktowych zastąpił Kawhi Leonardem, który już teraz jest jednym z najlepszych obrońców NBA oraz lepszą, bo bardziej fizyczną wersją Bowena. Identycznie było z zastąpieniem Raso Nesterovića oraz Fabricio Oberto, których zastąpiła lepsza wersja, czyli Tiago Splitter. Gregg nie zwalniał tempa i z kolejnymi sezonami znajdował coraz to lepsze perełki, udoskonalając swoją maszynkę do zwycięstw.

Niechciani i uważani za mocno przeciętnych: Danny Green oraz Gary Neal odnaleźli swój nowy dom w San Antonio. Popovich doskonale potrafił wyodrębnić ich mocne strony, zasłaniając tym samym ich wady w defensywie, czy grze na koźle. A dyspozycja Greena w ostatnich finałach mówi sama za siebie jakim doskonałym fachowcem jest jego trener.

W tym sezonie natomiast wykluły się kolejne klony. Patty Mills już teraz bardzo dobrze zastępuje super gwiazdę Ostróg – Tony Parkera, a z kolejnymi minutami spędzonymi na parkiecie przez Australijczyka powinno być tylko lepiej. Jednak najlepszym przykładem jak wielkim trenerem jest Pop, jest dyspozycja Marco Belinellego. Włoch praktycznie od razy odnalazł się w skomplikowanej taktyce Spurs. A ja osobiście muszę się przyznać, że wielokrotnie już w tym sezonie myliłem go z Manu Ginobili. W swojej grze łudząco przypomina starszego kolegę z zespołu i z pewnością w przyszłości będzie pełnił równie dużą rolę w zespole, co Argentyńczyk.

Sukcesy same stoją za Popovichem i nie ma wątpliwości, że jest on jednym z najwybitniejszych trenerów w historii NBA, ale jako jeden z niewielu w historii ma rzadką umiejętność odnajdywania właściwych zawodników za stosunkowo niewielką cenę. On nie ściąga gwiazd, on je tworzy!