Pięć przyczyn klęski Miami Heat:
- Tragiczna defensywa
We wcześniejszych zwycięskich finałach
Heat ich największą siłą nie była „Wielka Trójka”, a bardzo dobra defensywa.
Niestety, ale chyba do tegorocznych finałów nie podeszli równie mocno
zmobilizowani, co było widać już od pierwszego pojedynku. Gracze Żaru
przegrywali większość pojedynków jeden na jeden (nawet James), co powodowało,
że kolejne czyste pozycje na obwodzie mięli Spurs. Na domiar złego nie radzili
sobie z kolejnymi „ekstra pasami” oraz siłą podkoszową rywala.
- Lebron James to za mało!
Jedynym zawodnikiem, który nie
zawiódł w zespole z Florydy był Lebron James, który notował średnie na poziomie
28.2 punktu, 7.8 zbiórki i 4.0 asysty. Natomiast poza liderem Heat wszyscy inni
zawiedli. Szczególnie blado na tle LBJ’a wyglądali Dwayne Wade ledwie 15.2
punktu, 3.8 zbiórki i 2.6 asysty oraz Chris Bosh, który notował średnio 14.0
punktu i 5.2 zbiórki. Tymczasem obaj panowie w cuglach przegrali rywalizację z
zawodnikami Ostróg ze swojej pozycji. Duet Duncan – Ginobili, po prostu ich
upokorzył. Jednakże słaba dyspozycja Wade’a i Bosha, to tylko wierzchołek góry
lodowej. Zawiedli praktycznie wszyscy. No może poza Rayem Allenem, który
całkiem nieźle się zaprezentował notując średnie na poziomie 9.8 punktu, 3.0
zbiórki i 1.8 asysty. Bardzo słabo grali podkoszowi: Chris Andersen
oraz Udonis Haslem, którzy mieli ogromne problemy z szybkościowa koszykówką
Spurs. Do tego grona można również zaliczyć innych z Norris’em Cole’m
na czele.
- Brak klasowego rozgrywającego
Gdy cztery lata temu do klubu
przychodził Lebron James oraz Chris Bosh wszyscy sceptycy tego projektu
podkreślali, że największą wadą „nowych Heat”, będzie brak klasowego rozgrywającego.
Przez cztery sezony ekipa z Florydy jakoś sobie z tym radziła. Ciężar
rozgrywania wziął na siebie m. in. Lebron James. Jednakże z kolejnymi meczami
gra Heat wydawała się być coraz bardziej przewidywalna. Natomiast aktualne finały całkowicie obnażyły braki drużyny Żaru na tej pozycji. Mario Chalmers
zakończył finały ze średnimi na poziomie 4.4 punktu, 2.8 asysty oraz 1.4
zbiórki, natomiast Norris Cole 3.2 punktu i 1.8 asysty. Ich marne osiągnięcia,
chyba najlepiej pokazują to, że głównym celem transferowym Heat przed
najbliższym sezonem powinno być zakontraktowanie klasowego rozgrywającego.
- Niezrozumiała rotacja
Tegoroczne finały, jak i cała
faza Playoffs NBA mocno zaburzyły – wcześniej pewną – pozycję Erika Spoelstry w
klubie z Florydy. W poprzednich latach (mimo finałowej porażki z Mavs) potrafił
wydobyć ze swoich zawodników to co najlepsze. Jednakże tym razem zupełnie się pogubił.
Nagle w pierwszej piątce pojawił się Rashard Lewis, który wcześniej był raczej
zawodnikiem od zadań specjalnych. Były zawodnik m. in. Orlando Magic może w
ataku nie zawodził (8.6 punktu), ale w obronie był zupełnie bezproduktywny (1.6
zbiórki). Tymczasem na ławce większość czasu spędzali ci, którzy w poprzednim
sezonie byli czołowymi zawodnikami Heat, czyli Shane Battier oraz Udonis
Haslem.
- Brak mentalności zwycięzcy
Na kolejnych konferencjach
prasowych, po kolejnych porażkach James i reszta przekonywali dziennikarzy, że
mają wszystko pod kontrolą. Lecz szybko się okazało, że była to tylko niezbyt
przekonująca zasłona dymna. Ponieważ Heat nie potrafili podnieść się po
kolejnych porażkach, nawet we własnej hali. Wydaje się, że gdzieś w tym
wszystkim zbrakło po prostu mentalności zwycięzcy. Zwykłego głodu zwycięstwa,
czego od takich sportowców powinniśmy wymagać. Natomiast Lebron James, który
wcześniej już kilka razy przegrał w wielkim finale wydawał się być tym zupełnie
nie przejęty. I niestety taka jest różnica pomiędzy Jamsem, a Jordanem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz