Z
dniem wczorajszym rolę pierwszego trenera Trefla Sopot przestał
pełnić Darius Maskoliunas, który prowadził zespół od sezonu
2013/14. W przeszłości wielokrotnie krytykowałem byłego już
szkoleniowca Trefla, więc postanowiłem odpowiednio się do tego
ustosunkować.
Nie
ulega wątpliwości, że Litwin w przeszłości był znakomitym
zawodnikiem i jego przyjście do Tauron Basket Ligi było prawdziwym hitem. Jednak z czasem jego urok zaczął gdzieś się
ulatniać. Mi od samego początku niezbyt to pasowało, ale gdzieś
głęboko miałem nadzieję, że się mylę. Od tak utytułowanego
człowieka szczególnie oczekiwałem, że w końcu ktoś w Sopocie
zacznie grać młodzieżą. Liczyłem, że już w poprzednich
rozgrywkach podstawowymi zawodnikami Trefla będą Michał Michalak
oraz David Brembly. Natomiast pierwsze szlify na parkietach TBL będą
zbierać Grzegorz Kulka i Paweł Dzierżak. Tym bardziej, że jego
asystentem był Mariusz Niedbalski, który był i wciąż jest
pierwszym szkoleniowcem kadry do lat 20. Niestety, ale dość szybko
okazało się, że Moska na ławce trenerskiej jest dyktatorem.
Najdobitniej
o jego trudnym charakterze przekonali się młodzi zawodnicy. David
Brembly tak zniechęcił się do Sopotu, że po jednym sezonie uciekł do swojej pierwszej/drugiej ojczyzny. Wielu
powie, że był po prostu za słaby! Tak? To dlaczego teraz jest
czołowym graczem jednego z zespołów Bundesligi? Cały poprzedni
sezon obserwowałem jaki opieprz otrzymuje od Mosky za każdy
najmniejszy błąd na parkiecie. Podobne męki przechodził Michał
Michalak, który grał tylko dlatego, że nie było miejsca w
składzie oraz budżecie na zawodnika z jego pozycji.
Trener
na każdym kroku obwiniał także władze klubu. Głównym jego
zarzutem były ruchy transferowe. A to że Yemi Gadri-Nicholson oraz
Lance Jeter przyjechali bez formy. Yemi nie odnalazł się do końca
sezonu, zaś Jeter zrzucił kilka kilogramów i coś tam pograł.
Milan Majstorović też mu nie pasował - a to że za wolny, a że w
obronie nie pomaga itp. Oczywiście lekiem na całe zło mięli być
Litwini, czyli scenariusz doskonale znany z obecnych rozgrywek.
Jednak tak naprawdę poprzedni sezon uratowali mu Adam Waczyński
oraz Paweł Leończyk. A w piątym, decydującym meczu ćwierćfinału
z Czarnymi Słupsk miał po prostu ogromne szczęście. Ponieważ
przed czwartą kwartą Trefl przegrywał 48:61, by wygrać 75:74.
Gdyby Trefl przegrał to spotkanie, to z pewnością Maskoliunas
pożegnałby się z pracą.
Niestety,
ale nie wyciągnął on żadnych wniosków i w tym sezonie
oglądaliśmy jeszcze gorszą wersję Maskoliunasa. Lecz tym razem nie
sprzyjało mu szczęście. Pewny siebie dołączył do drużyny
bardzo późno – bo w sumie jeśli, by mu zależało to
zrezygnowałby z kadry i udziału w Mistrzostwach Świata. Tym
bardziej, że powinien być nauczony poprzednimi wydarzeniami, że
zawodnicy nie zawsze przybywają po przerwie w najwyższej formie.
Transfery chyba też go zbytnio nie obchodziły, bo kto zdrowo
myślący zgodziłby się na takich zawodników jak: Kemp czy
Painter. Problemem była także kontuzja Marcina Dutkiewicza i jego
długa absencja. W dużo słabszej dyspozycji był również Paweł
Leończyk, a odejście Adama Waczyńskiego mocno zaburzyło rotację.
Ponieważ chcąc, czy nie chcąc musiał grać Michalakiem.
Oczywiście ponownie lekiem na całe zło mięli być jego rodacy.
Vasiliauskas, Bendzius czy później pozyskany Lydeka. Ale całej
roboty nie wykonali za niego jego ulubieńcy.
Efekt?
Trefl
rozpoczął sezon o bilansu 1-4, przed własną publicznością
notuje 4-6, a od ostatnich pięciu spotkań nie schodził z parkietu
zwycięski. Obecny bilans 9-11 i 8. miejsce w tabeli.
Darius
Maskoliunas w Treflu Sopot miał być trenerem, który przy nie
najwyższym budżecie stworzy zespół, który będzie mógł bić
się z najlepszymi. Zadanie trudne, ale do wykonania. Tylko trzeba
odpowiednio się do tego zabrać. Pozyskać odpowiednich zawodników
oraz znaleźć wspólny język z młodzieżą. Nie tylko ich
strofować, ale i tłumaczyć błędny – nawet jak miałoby to
trwać godziny. Tymczasem nie mogę pozbyć się wrażenia, że Moska
w Treflu nie dawał z siebie wszystkiego. Zamiast skoncentrować się
na jednym zadaniu, próbował zrobić wszystko w bardzo krótkim
czasie. Wakacje mógł poświęcić na pracę z zawodnikami, a nie
wyjazdy z kadrą. Przygotować młodzież do sezonu, skoro wiedział,
że ma nimi grać. Tak jak zrobiono to chociażby w Asseco Gdynia.
Może teraz na ustach wszystkich po derbach Trójmiasta byłby
Grzegorz Kulka albo Paweł Dzierżak, a nie Filip Matczak.
Zawsze
największym moim zarzutem w stosunku do pracy Maskoliunasa w Treflu
było to, że w ogóle nie wykorzystał potencjału młodych
zawodników. Wolał iść na skróty i promować swoich rodaków.
Zamiast rzetelnie przepracować lato z graczami, których miał na
miejscu w Sopocie i dobrać do nich odpowiednich obcokrajowców. Na
szczęście w końcu się to na nim zemściło. Jednak mimo to, wciąż
mam nadzieje, że po tej porażce wyciągnie odpowiednie wnioski i
jeszcze kiedyś wróci do Tauron Basket Ligi jako lepszy
szkoleniowiec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz