Wciąż
niepokonani, aktualni mistrzowie NBA – Golden State Warriors tym
razem wybrali się do mroźnej Minnesoty, gdzie w Target Center
podejmowała ich ekipa Timberwolves. Młody i niezwykle utalentowany
zespół gospodarzy przystępował do spotkania ze sporymi nadziejami
na przełamanie zwycięskiej passy Wojowników. Jednakże
błyskawicznie ich tych nadziei pozbawili rywale, a raczej Stephen
Curry.
Nieszczęśliwie
dla młodych wilków rewelacyjnie mecz rozpoczął lider rywali –
Stephen Curry. MVP poprzedniego sezonu w pierwszej kwarcie był wręcz
nie do zatrzymania. W przeciągu 12 minut Curry zdobył aż 21
punktów, popisując się fenomenalną skutecznością zza łuku –
4/5. Tym samym wyprowadzając gości na prowadzenie 40:27. W drugiej
kwarcie, gdy Curry odpoczywał gospodarze zwietrzyli swoją szansę.
Dzięki bardzo dobrej grze zmienników - na czele z Shabazzem
Muhammadem - zanotowali serial punktowy 12-0 i znacząco zmniejszyli
przewagę rywala (42:48). Lecz wtedy dobrze na sytuację boiskową
zareagował debiutujący w tym sezonie w roli pierwszego szkoleniowca
– Luke Walton. Tymczasowy pierwszy trener Warriors na parkiet
ponownie wprowadził graczy startowych i sytuacja wróciła do normy.
Po
przerwie swój niesamowity występ kontynuował Curry. Podstawowy
rozgrywający Warriors pod nieobecność Ricky Rubio miał wręcz
nieograniczoną swobodę w ataku. Kryjący go w zastępstwie Zach
LaVine zupełnie nie potrafił sobie poradzić z przebojowym
gwiazdorem Wojowników. Znakomita dyspozycja lidera mistrzów NBA
spowodowała, że kolejny raz w tym meczu wyraźnie odskoczyli swoim
przeciwnikom (97:76). Ale co ciekawe, młody i ambitny zespół
Wolvers nie zamierzał się zrażać wysokim prowadzeniem rywala.
Gracze Sama Mitchella podbudowani dobrą końcówką trzeciej kwarty
do ostatniej decydującej odsłony przystąpili w iście bojowych
nastrojach.
Nieoczekiwany
powrót do gry gospodarzy spowodował, że fani w Target Centre w
końcu mogli podziwiać naprawdę wyrównane spotkanie. A to wszystko
za sprawą lepszej defensywy oraz rozsądniejszej gry w ofensywie
Wilków. W ich szeregach szczególnie wyróżniali się ci
najbardziej doświadczeni. Kevin Martin otworzył czwartą kwartę
swoim serialem punktowym. Zaś Andre Miller uspokoił grę swojej
drużyny w ataku. Dobra postawa gospodarzy sprawiła, że wysokie
prowadzenie Warriors stopniało do ledwie pięciu „oczek”
(102:97). Jednak jak na prawdziwych mistrzów przystało, tak i
Golden State Warriors nie dali sobie wyrwać tego zwycięstwa. W
decydujących momentach meczu do świetnego Stephena Curry dołączył
Draymond Green oraz Klay Thompson i ostatecznie to Warriors cieszyli
się z kolejnego już 10 zwycięstwa z rzędu.
Głównym
bohaterem tej wygranej Warriors oczywiście był Stephen Curry, który
zanotował na swoim koncie 46 punktów, pięć zbiórek, cztery
asysty oraz przechwyt. Ogromnym wsparciem dla Curry'ego z pewnością
był Draymond Green, autor 23 punktów, 12 asyst, ośmiu zbiórek,
dwóch przechwytów oraz dwóch bloków.
W
ekipie gospodarzy najlepiej punktował najlepszy debiutant w
poprzednim sezonie – Andrew Wiggins zdobywca 19 punktów. Natomiast
imponujące double-double w postaci 17 punktów i 11 zbiórek zapisał
na swoim koncie pierwszy numer tegorocznego draftu – Karl-Anthony
Towns.
Po wywalczonym mistrzostwie NBA w poprzednim sezonie drużyna Golden State Warriors nie przestaje zadziwiać. Bilans 10-0 – to najlepszy start w 44-letniej historii klubu spod tej nazwy. Co więcej, Warriors są ledwie kilka kroków od tego, by również przejść do historii NBA. Aktualnie są czwartym zespołem w historii, który tak dobrze rozpoczął nowe rozgrywki po wywalczeniu mistrzostwa NBA. Wyprzedzają ich jedynie legendarne zespoły Boston Celtics oraz Chicago Bulls.
Najlepsze
starty klubów, po wywalczeniu mistrzostwa NBA:
1957-58 Boston Celtics 14-0
1996-97 Chicago Bulls 12-0
1964-65 Boston Celtics 11-0
2015-16 Golden State Warriors
10-0
1994-95 Houston Rockets 9-0
2010-11 Los Angeles Lakers 8-0
1987-88 Los Angeles Lakers 8-0
Do pobicia rekordu wszech czasów
Boston Celtics, Wojownikom potrzeba jeszcze pięć zwycięstw. Czy
jest na to szansa? Jest, ale stoją przed arcytrudnym wyzwaniem. W
kolejnym spotkaniu ich rywalami będą Brooklyn Nets, z którymi nie
powinni mieć większych problemów. Następnie 17, 19 i 20 listopada
przystąpią do trzech kluczowych pojedynków. Ich rywalami będą
kolejno: Toronto Raptors (dom), Los Angeles Clippers (wyjazd) i
Chicago Bulls (dom). Wszystkie te zespoły to absolutna czołówka
swoich dywizji oraz konferencji. Jeśli Warriors zwycięsko wyjdą z
tego maratonu, to pozostanie im jedynie pokonanie 22 listopada w
Denver miejscowych Nuggets, którzy są w trakcie głębokiej
przebudowy. Misja niemożliwa? Nie dla Golden State Warriors, jeśli
tego dokonają pobiją 58-letni rekord Boston Celtics i na lata
zapiszą się w historii NBA.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz