czwartek, 31 grudnia 2015

Koszykarski Rok 2015

Zawodnik Roku

W tym roku zwycięzca mógł być tylko jeden! Stephen Curry był w iście mistrzowskiej formie i w pełni zasłużył na tytuł najlepszego zawodnika roku. Lider Warriors udowodnił, że można wzbić się na sam szczyt nie będąc atletycznym Bogiem. Oczywiście nic nie ujmując Lebronowi Jamesowi, który w okrojonym składzie zaszedł z Cleveland Cavaliers aż do samego finału NBA. Na wyróżnienie z pewnością zasłużył także Pau Gasol. Hiszpan samotnie poprowadził reprezentację swojego kraju do mistrzostwa Europy.


  1. Stephen Curry (Golden State Warriors)
  2. Lebron James (Cleveland Cavaliers)
  3. Pau Gasol (Chicago Bulls / Hiszpania)

Najlepszy Polski Zawodnik Roku

Marcin Gortat miał kilka gorszych tygodni, ale na przestrzeni całego roku był zdecydowanie najlepszym zawodnikiem z polskim paszportem. Nasz jedynak w NBA wciąż jest czołowym centrem na boiskach najlepszej ligi na świecie. Chociaż wielu uważa, że zawiódł podczas EuroBasketu. Za to rewelacyjny EuroBasket zanotował Adam Waczyński, który powrócił na parkiety ligi hiszpańskiej pewniejszy siebie, co widać praktycznie co mecz. Na tle swoich starszych kolegów niewiele gorzej zaprezentował się Mateusz Ponitka. Pochodzący z Ostrowa Wielkopolskiego koszykarz robi systematyczne postępy i być może za rok lub dwa będzie zwycięzcą tej kategorii.


  1. Marcin Gortat (Washington Wizards)
  2. Adam Waczyński (Rio Natura Obradoiro)
  3. Mateusz Ponitka (Telenet Oostende / Stelmet Zielona Góra)

Trener Roku

Skoro najlepszym zawodnikiem roku jest Stephen Curry, to nagroda dla najlepszego trenera roku powinna powędrować do Steve'a Kerra. Szkoleniowiec debiutant zrobił coś nieprawdopodobnego z drużyną Warriors i w pełni zasłużenie sięgnął po mistrzostwo NBA. Wszystko co było można zdobyć na klubowych parkietach w Europie zgarnął za to Pablo Laso i jego Real Madryt. Natomiast Sergio Scariolo ponownie poprowadził reprezentację Hiszpanii do mistrzostwa Europy.


  1. Steve Kerr (Golden State Warriors)
  2. Pablo Laso (Real Madryt)
  3. Sergio Scariolo (Hiszpania)

Drużyna Roku

Tytuł drużyny roku powinien również powędrować do Oakland. Golden State Warriors – to drużyna przyszłości, którą starają się naśladować wszyscy na świecie. Ich wielki sukces nie był przypadkowy, o czym najlepiej świadczy obecny sezon NBA. Bilans 29-2 nie jest przypadkowy! Świetny rok – mimo kilku ostatnich porażek – zanotował także Real Madryt, który zdobył wszystko, co było do zdobycia. Natomiast na parkietach NCAA absolutnie bezkonkurencyjna była uczelnia Duke Blue Devils.


  1. Golden State Warriors
  2. Real Madryt
  3. Duke Blue Devils

Zawodnik Roku TBL

Kategoria, która zawsze przysparza mi mnóstwo problemów. A to wszystko dlatego, że bardzo często czołowi obcokrajowcy Tauron Basket Ligi opuszczaj Polskę po jednym sezonie i rzadko rozgrywają cały rok kalendarzowy. Dlatego podjąłem decyzję, że nie będę brał pod uwagę takich zawodników jak np. Quinton Hosley. W takim wypadku tytuł najlepszego gracza roku TBL ląduje do innego zawodnika Stelmetu Zielona Góra. Łukasz Koszarek był i wciąż jest czołowym zawodnikiem zielonogórzan oraz miał ogromny wpływ na ostatnie sukcesy Stelmetu. Tuż za nim uplasował się Karol Gruszecki, który miał fenomenalny poprzedni sezon. Zaś na ostatnim stopniu podium stanął – często niedoceniany – Filip Dylewicz, który wciąż jest czołowym silnym skrzydłowym naszej ligi.


  1. Łukasz Koszarek (Stelmet Zielona Góra)
  2. Karol Gruszecki (Energa Czarni Słupsk / Stelmet Zielona Góra)
  3. Filip Dylewicz (PGE Turów Zgorzelec)

Młodzieżowiec Roku

Jeśli chodzi o młodzieżowca roku to stawiam na Przemka Żołnierewicza. Z dwóch powodów. Pierwszy – samotnie poprowadził Asseco Gdynia do wicemistrzostwa Polski do lat 20. Drugi – w tym sezonie jest etatowym zawodnikiem pierwszej piątki Asseco Gdynia na parkietach Tauron Basket Ligi. Tuż za nim uplasował się Maciej Bender, który na dobre zadomowił się w Stanach Zjednoczonych. Natomiast na ostatnim stopniu podium stanął Filip Siewruk, który ma za sobą już pierwsze występy w młodzieżowych zespołach FC Barcelony.


  1. Przemysław Żołnierewicz (Asseco Gdynia)
  2. Maciej Bender (Mountain Mission)
  3. Filip Siewruk (FC Barcelona)

Pierwsza Piątka Roku

PG – Stephen Curry (Golden State Warriors)
SG – Sergio Llull (Real Madryt / Hiszpania)
SF – Lebron James (Cleveland Cavaliers)
PF – Pau Gasol (Chicago Bulls / Hiszpania)
C – Rudy Gobert (Utah Jazz / Francja)

Pierwsza Piątka Roku NBA

PG – Stephen Curry (Golden State Warriors)
SG – James Harden (Houston Rockets)
SF – Lebron James (Cleveland Cavaliers)
PF – Draymond Green (Golden State Warriors)
C – Al Horford (Atlanta Hawks)

Pierwsza Piątka Roku TBL

PG – Łukasz Koszarek (Stelmet Zielona Góra)
SG – Karol Gruszecki (Energa Czarni Słupsk / Stelmet Zielona Góra)
SF – David Jelinek (Anwil Włocławek)
PF – Vlad Moldoveanu (PGE Turów Zgorzelec / Stelmet Zielona Góra)
C – Ovidjius Galdikas (Asseco Gdynia)





wtorek, 22 grudnia 2015

Podsumowanie grupy A Euroligi

Grupa A


Tuż po losowaniu grupowym wydawało się, że zdecydowanym faworytem do zwycięstwa w grupie A będzie aktualnym mistrz Euroligi – Real Madryt. Jednak już pierwsze mecze pokazały, że nawet tak doskonałemu zespołowi jak Real przydarzają się gorsze momenty. Co więcej – bardzo długo awans Realu do TOP 16 był zagrożony. Dopiero znakomita końcówka i trzy kolejne zwycięstwa zapewniły promocję do kolejnej rundy Królewskim.


Problemy mistrzów za to świetnie wykorzystał charyzmatyczny i niezwykle doświadczony Zeljko Obradović. Wprowadzając Fenerbahce Stambuł do TOP 16 z pierwszego miejsca w grupie z imponującym bilansem 8-2. Z drugiej strony jednak, trzeba przyznać, że nie było tak jakieś bardzo trudne zadanie. Ponieważ kadra ekipy ze Stambułu w tym sezonie przedstawia się naprawdę imponująco. Luigi Datome, Pero Antić, Jan Vesely, Bobby Dixon, Bogdan Bogdanovic czy Ekpe Udoh w mniejszy lub większym stopniu stanową o sile Fenerbahce. I ich awans do kolejnej fazy nie jest żadnym wielkim zaskoczeniem.

Gwiazdorski skład w tym sezonie skompletowały także Khimki Moskwa. Pod stolicą Rosji występują m.in.: Alexey Shved, Zoran Dragić, Tyrese Rice, Petteri Koponen, Tyler Honeycutt oraz Egor Vyaltsev - czyli cała plejada znakomitych graczy obwodowych. Gorzej niestety wgląda to pod koszem. Zestawienie: Paul Davis, James Augustine, Sergey Monia i Marko Todorović w zupełności wystarczyło na fazę grupową, ale czy na TOP 16? Można mieć do tego wątpliwości. Tym bardziej, że już przegrane mecze z Fenerbahce czy Crveną Zvezdą obnażyły braki podkoszowe ekipy z Rosji. A pamiętajmy, że ambicje bogatych włodarzy Khimek są naprawdę spore. Czy podołają temu gracze oraz trener Kurtinaitis? Przekonamy się w kolejnej fazie.

Drużyny z Bałkanów, a zwłaszcza z Serbii od zawsze są nieprzyjemnym przeciwnikiem dla wszystkich na parkietach Euroligi. W niedalekiej przeszłości dochodziły nawet do Final Four Euroligi (Partizan Belgrad w 2010 roku). Lecz w silnym zestawieniu grupy A raczej mało kto się spodziewał, że do kolejnej rundy awansuje właśnie Crvena Zvezda Belgrad. Tym bardziej, że ich główny rywal do awansu – Bayern Monachium dysponował znacznie większym budżetem. Jednak koszykarze z Belgradu kolejny raz udowodnili, że w sporcie nie są najważniejsze pieniądze, a hart ducha oraz serce do gry. Co więcej – ich awans nie jest wcale przypadkowych. Bowiem mistrzowie Serbii aż dwukrotnie pokonali zespół z Bawarii (79:90, 85:76). Tym samym nie pozostawiając złudzeń, kto jest lepszy w tej parze. Smaczku ich awansu dodaje fakt, że czołowym zawodnikiem Crveny Zvezdy jest Niemiec – Mik Zirbes (16.3 punktu i 6.3 zbiórki). Nieoceniony wkład w sukces „Red Stars” miał także były gracz Denver Nuggets i Detroit Pistons – Quincy Miler (16.1 punktu i 7.5 zbiórki) oraz niesamowity Stefan Jović, który w dwóch pojedynkach z Bayernem zanotował łącznie aż 32 asysty!


Bayern Monachium w koszykarskiej lidze mistrzów debiutował dwa lata temu. I od samego początku ambicje włodarzy klubu z Bawarii były bardzo wysokie. W tym sezonie faza Playoff była absolutnym minimum dla Svetislava Pesica i jego zawodników. Niestety, ale ponownie ich przygoda z Euroligą skończyła się na fazie grupowej, co jest olbrzymim ciosem dla kibiców tego klubu. Nie pomogły nawet olbrzymie pieniądze wpompowane w ten zespół. I tak naprawdę znowu nie wiadomo dlaczego ich plan spalił na panewce już na jego pierwszym etapie. Jedno jest pewne – te ruchy kadrowe co lato nie pomagają temu zespołowi. I chyba najwyższy czas wdrożyć plan długofalowy oraz cierpliwie budować drużynę, która za kilka lat sięgnie po tytuł klubowych mistrzów Europy.

Vincent Collet jednak nie jest cudotwórcą. Po sukcesach z reprezentacją Francji wciąż czeka na zaistnienie na klubowych parkietach. A jego Strasburg z nim. O ile na krajowym podwórku Strasburg nie ma większych problemów, to w Eurolidze najczęściej występuje w roli outsidera. I tym razem nie było inaczej. Wicemistrzom Francji nie pomogły nawet bardzo dobre ruchy transferowe przed startem sezonu. Zespół wzmocnił m.in.: były gracz Dallas Mavercks – Rodrigue Beaubois, gwiazda naszej ligi – Mardy Collins czy były gracz Unicaja Malaga – Vladimir Golubovic. Wystarczyło to na trzy zwycięstwa, ale nie na awans i ponownie Strasburg oraz Vincent Collet żegnają się z Euroligą.


Tabela
  1. Fenerbahce Ulker Stambuł 8-2
  2. Khimki Moskwa 5-5
  3. Crvena Zvezda Telekom Belgrad 5-5
  4. Real Madryt 5-5
  5. Bayern Monachium 4-5
  6. Strasburg 3-6





czwartek, 3 grudnia 2015

KIA na koszulkach All-Star Game, a to dopiero początek!



W sezonie 2015/16 gospodarzem weekendu All-Stars będzie Toronto. Dziś władze ligi zaprezentowały oficjalnie stroje na tą imprezę.



Po raz pierwszy 70-letniej historii NBA na koszulkach widnieje logo sponsora. Oczywiście nie byle jakiego sponsora. Firma motoryzacyjna – KIA od kilku lat jest jednym z głównych sponsorów jednego z najważniejszych wydarzeń w kalendarzu NBA. W przeszłości podczas konkursu wsadów właśnie samochód marki KIA przeskoczył Blake Griffin, który notabene również na co dzień reklamuje produkty tego koncernu.

Mimo wszystko obecność logo sponsora na koszulkach jest nie małym zaskoczeniem dla fanów najlepszej ligi na świecie. Ponieważ wcześniej przez lata władze NBA skutecznie unikały tego typu reklamy. Jednak całą sytuację zmieniło przejęcie władzy przez Adama Silvera.

Nowy komisarz otworzył się na nowych inwestorów, po cichu obiecując im w przyszłości większe eksponowanie swojej marki. Logo NBA widoczne dotychczas z przodu wszystkich koszulek klubów NBA powędrowało na tył. Zostawiając miejsce dla ewentualnych sponsorów, którzy mają się oficjalnie pojawić już w przyszłym sezonie.




Nowy, rewolucyjny plan Silverowi ma pomóc wdrożyć amerykańska firma – Nike, która od przyszłego sezonu będzie oficjalnym dostawcą odzieży sportowej dla NBA. Nike schedę przejmie po Adidasie, który w niedalekiej przeszłości kibiców koszykówki zaskakiwał m.in. kontrowersyjnymi koszulkami z rękawkami.  


Od tego sezonu zmiany nastąpiły także na wszystkich parkietach klubów NBA. Przy liniach bocznych pojawiły się pierwsze reklamy w historii ligi. A to dopiero początek rewelacji...


Miejmy nadzieje jednak, że Adam Silver wraz ze swoimi współpracownikami w porę się opamięta i koszykarzy nie zamieni w żywe słupy reklamowe, a parkiet wciąż będzie przypominał parkiet, a nie kolorową matę jak ma to miejsce w innych ligach.  






środa, 2 grudnia 2015

Najciekawsze wydarzenia listopada na parkietach NBA.



W związku z tym, że nowy sezon NBA ruszył pod koniec października postanowiłem połączyć te kilka dni z podsumowaniem listopada i zrobić jedną dużą listę najważniejszych i najciekawszych wydarzeń tych 35 dni. Wszystkie poniższe fakty są przedstawione pod względem chronologicznym.  

  1. Niestety, ale nowy sezon NBA rozpoczął się od bardzo smutnej informacji o śmierci Flipa Saundersa. Legendarny trener Minnesoty Timberwolvers przegrał wieloletnią walkę z nowotworem. 
  2. Niedoszły zawodnik Dallas Mavericks – DeAndre Jordan w meczu przeciwko Mavs zrobi z siebie idiotę / głupka. Bo jak to inaczej nazwać? Na szczęście tej zniewagi nie zapomniał mu Dirk Nowitzki, który kilka dni później pokazał DeAndre miejsce w szeregu.

  3. Niesamowity Andre Dummund, który notuje trzy rewelacyjne spotkania (20 punktów i 20 zbiórek, 25 punktów i 29 zbiórek, 29 punktów i 27 zbiórek) w przeciągu kilku dni
  4. Historyczne zwycięstwo „Trójki ze Spurs”. Tony Parker, Tim Duncan i Manu Ginobilli odnieśli wspólne 541 zwycięstwo! (Boston Celtics – San Antonio Spurs 87:95).
  5. Po trzech kolejnych przegranych w końcu przełamują się Houston Rockets oraz James Harden. (Houston Rockets – Oklahoma City Thunder 110:105).
  6. Najwyższe zwycięstwo w tym sezonie. Golden State Warriors rozbili Memphis Grizzlies 119:69!

  7. Lebron James przekroczył liczbę 25 000 zdobytych punktów.
  8. Najzabawniejsza historia pierwszych dni nowego sezonu. Obwodowy Detroit Pistons – Spencer Dinwiddie na ławce rezerwowych zajada się batonikiem czekając na swoją szansę od trenera.

  9. Powrót po kontuzji Jabari Parkera. Drugi numer zeszłorocznego draftu zdobył ledwie dwa punkty, ale mimo to Bucks pokonali Sixers 91:87.
  10. Kobe Bryant rozegrał ostatnie swoje spotkanie w legendarnej nowojorskiej hali Madison Square Garden.
  11. Po sześciu kolejnych porażkach w końcu pierwsze zwycięstwo odniósł zespół New Orelans Pelicans, który pokonał Dallas Mavericks 120:105.
  12. Pierwsza wymiana w tym sezonie. Mario Chalmers oraz James Ennis lądują w Memphis Grizzlies za Beno Udriha oraz Jarnella Stokesa.
  13. Pierwsze zwycięstwo Brooklyn Nets. Nowojorczycy pokonali Houston Rockets 106:98.
  14. Rewelacyjny mecz debiutanta New York Knicks. Kristaps Porzingis w meczu z Charlotte Hornets zapisał na swoim koncie 29 punktów i 11 zbiórek.
  15. Lebron James wskakuje na 19. miejsce najlepszych strzelców w historii NBA.
  16. Najlepszy mecz na parkietach NBA Hassana Whiteside'a. Środkowy Miami Heat popisał się imponującym triple-double w postaci 22 punktów, 14 zbiórek i 10 bloków. (Heat – Wolves 111:103).
  17. Trener, Kevin McHale jako pierwszy stracił pracę w nowym sezonie NBA i nie poprowadzi już więcej Houston Rockets.
  18. Golden State Warriors zwycięstwem 106:94 nad Chicago Bulls wyrównali rekord Boston Celtics. (14-0).
  19. Brandon Knight pobił rekord swojej kariery zdobywając 38 punktów. (Nuggets – Suns 107:114).

  20. Pierwsze triple-double w nowym sezonie Marca Gasola, który odnotował na swoim koncie 16 punktów, 11 zbiórek oraz 11 asyst. (Grizzlies – Rockets 96:84).
  21. W pojedynku dwóch debiutantów: Towns – Okafor. Niespodziewanie dużo lepszy Jahili Okafor, który zdobył 25 punktów oraz 12 zbiórek i dwa bloki. (Wolves – Sixers 100:95).
  22. Dwayne Wade przekroczył granicę 19 000 zdobytych punktów.
  23. Atlanta Hawks zastrzegła numer (#55) Dikembe Mutombo.

  24. Najlepszy start w historii NBA – 16-0. Golden State Warriors pokonali we własnej hali Los Angeles Lakers 111:77.
  25. Lebron James wskakuje na 18. miejsce najlepszych strzelców NBA.
  26. James Harden zdobył 50 punktów w zwycięskim meczu przeciwko Sixers (116:114), tym samym przechodząc do historii klubu ze stanu Teksas.

  27. Philadelphia 76ers przechodzi do niechlubnej historii NBA odnosząc 28 porażkę z rzędu i 18 w tym sezonie. (Grizzlies – Sixers 92:85).
  28. Kobe Bryant oficjalnie ogłosił zakończenie sportowej kariery po sezonie 2015/16.


Zawodnicy miesiąca

Konferencja Zachodnia: Stephen Curry (Golden State Warriors)
Statystyki: 31.6 punktów, 6.0 asysty, 5.2 zbiórki.

Konferencja Wschodnia: Andre Drummund (Detroit Pistons)
Statystyki: 18.4 punktu, 16.9 zbiórki, 1.6 bloku.

Trenerzy miesiąca

Konferencja Zachodnia: Luke Walton (Golden State Warriors)
Bilans: 19-0

Konferencja Wschodnia: Frank Vogel (Indiana Pacers)
Bilans: 11-5

Debiutanci miesiąca

Konferencja Zachodnia: Karl-Anthony Towns (Minnesota Timberwolvers)
Statystyki: 13.9 punktu, 9.2 zbiórki, 2.2 bloku.

Konferencja Wschodnia: Jahlil Okafor (Philadelphia 76ers)

Statystyki: 17.2 punktu, 8.1 zbiórki, 1.6 bloku.



 

piątek, 27 listopada 2015

Najbardziej niedoceniani zawodnicy NBA


Steven Adams (Oklahoma City Thunder)


Mówimy Thunder, myślimy Durant i Westbrook. I nie ma w tym nic dziwnego, bo to oni przez ostatnie lata stanowili o głównej sile zespołu z Oklahomy. Jednak w ich cieniu jest pewien zawodnik, który również ma spory wpływ na wyniki Thunder. Steve Adams idealnie wkomponował się w zespół Thunder i teraz bardzo trudno sobie wyobrazić drużynę trenera Donovana bez jego osoby. Pochodzący z Nowej Zelandii podkoszowy to przede wszystkim świetny obrońca. Na parkietach NBA naprawdę trudno znaleźć centra, który miałby równie wielki wpływ na grę swojego zespołu w defensywie. Mimo to bardzo rzadko stawia się go na równi z innymi klasowymi obrońcami.

Jerryd Bayless (Milwaukee Bucks)


Od lat w cieniu innych. Niedoceniany, pomijany, a czasem nawet wyśmiewamy. Niesłusznie? Oczywiście, że tak. Jerryd Bayless to naprawdę świetny obwodowy! Może nigdy nie zostanie graczem formatu All-Star, ale czy to takie ważne? Chyba nie dla samego Baylessa. W wszystkich swoich dotychczasowych zespołach starał się po prostu jak najlepiej wkomponować w wizje trenera i za to chyba najbardziej go cenią. Niezależnie gdzie grał, to zawsze wyróżniał się niezwykłą łatwością zdobywania punktów oraz „zimną krwią”. Zbytnią pewnością siebie często zrażał do siebie innych i pewnie dlatego jest w gronie zawodników tego artykułu.

Avery Bradley (Boston Celtics)


W Bostonie odnalazł swoją koszykarską mekkę. Szybko stał się bardzo ważnym zawodnikiem Celtów. Idealnie łącząc dwie role – rozgrywającego oraz rzucającego obrońcy. W dodatku z biegiem kolejnych sezonów przeistoczył się z zawodnika od zadań specjalnych w prawdziwego lidera Celtics. Aktualnie ze średnią 15.0 punktów jest drugim strzelcem Celtics, co jeszcze parę lat temu wydawało się niemożliwe. Mimo to wciąż ma przylepioną łatkę gracza od wszystkiego i trochę się zapomina, że Bradley ma olbrzymi wkład w kreowanie ofensywy Celtów.

Kentavious Caldwell-Pope (Detroit Pistons)


Bardzo dobry start Detroit Pistons w nowym sezonie był sporym zaskoczeniem dla większości mediów sportowych w Stanach Zjednoczonych. Szybko autorami tego sukcesu zostali okrzyknięci: Reggie Jackson oraz Andre Drummond. I tylko nieliczni przypominali, że jest to również sukces Kentaviousa Caldwell-Pope. A szkoda, bo ten 22-latek naprawdę miał olbrzymi wkład w zwycięstwa Pistons. Absolwent uczelni Georgia notuje trzeci sezon postępów i szkoda, że wciąż mało kto to zauważa.

Derrick Favors (Utah Jazz)


Lider? Gwiazda? Godny następca Karla Malone’a? Niestety nikt w NBA sobie tych pytań nie zadaje. Mimo, że Derrick Favors robi wszystko, by to zmienić. W obecnych rozgrywkach silny skrzydłowy Utah Jazz notuje imponujące statystyki na poziomie 16 punktów i 9 zbiórek oraz niesamowity PER na poziomie 25. Znakomita forma jednak wciąż nikogo nie przekonuje. Favors nadal uważany jest za solidnego podkoszowego, ale nie gwiazdę całej ligi. Większość ekspertów uważa, że jest dużo słaby od swoich poprzedników. Oczywiście do legendy Jazz – Karla Malone brakuje mu sporo. Ale czy jest gorszy do Carlosa Boozera, czy Paula Millsapa? Raczej nie.

Draymond Green (Golden State Warriors)


Takiego zawodnika jak Draymond Green w swoim zespole chciałby mieć każdy trener NBA. Absolwent Michigan State to przykład gracza, który dobro drużyny przedkłada na indywidualne osiągnięcia. To dzięki niemu w ofensywie Warriors mogą błyszczeć Stephen Curry oraz Klay Thompson. W dodatku Green to dusza towarzystwa. Człowiek, który po prostu uwielbia robić coś dla innych i to widać zarówno na parkiecie, jak i po za nim. Pomimo tego wciąż w NBA nie ma pełnego statusu gwiazdy. Dlaczego? Tego chyba nikt nie wie, włącznie z samym zainteresowanym.

George Hill (Indiana Pacers)


Chyba nigdy nie pozbędzie się łatki byłego zmiennika Tony Parkera. Pomimo zmiany barw klubowych wciąż jest jednym z najbardziej niedocenianych rozgrywających na parkietach NBA. Wielu wytyka mu, że nie potrafi być prawdziwym liderem i nie ma większego wpływu na wyniki Pacers. Jednak nie jest to prawdą! Wbrew pozorom Hill ma bardzo duży wpływ na grę ekipy z Indianapolis. Może nie zawsze widać to w arkuszu statystycznym, ale wolę walki nigdy nie można mu odmówić. Podstawowy rozgrywający Pacers – to przede wszystkim znakomity defensor oraz gracz, który potrafi poświęcić swojej indywidualne osiągnięcia dla dobra zespołu.

Al Horford (Atlanta Hawks)


Zeszłoroczny uczestnik meczu gwiazd bardzo długo musiał czekać na docenienie przez ligę. Dopiero rewelacyjna dyspozycja Atlanty Hawks w poprzednim sezonie przekonała władze NBA. I Horford w końcu został dostrzeżony przez szerszą rzeszę kibiców. Mimo to nadal nie jest stawiany na równi z chociażby takimi centrami jak: Dwight Howard czy Marc Gasol i chyba nigdy nie doczeka się pełnego statusu gwiazdy NBA. A szkoda, ponieważ taki podkoszowy to prawdziwy skarb.

Zaza Pachulia (Dallas Mavericks)


Wielu może dziwić obecność Gruzina w tym zestawieniu, ale naprawdę zasłużył na miejsce w tym gronie, co chociażby udowadnia w tym sezonie. Nigdy nie był podkoszową bestią, ale mimo to pod bronionym koszem potrafił zatrzymać największych i najsilniejszych centrów NBA. Do tego potrafi dostosować się do praktycznie każdej taktyki. W tym sezonie pod względem statystycznym wypada nawet lepiej od DeAndre Jordana, którego miejsce w pewnym sensie zajął w Mavericks. I to głównie dzięki niemu Mark Cuban może spokojnie spać po nocach i nie rozpamiętuje już sprawy z DeAndre.

Mason Plumlee (Portland Trail Blazers)


Reprezentant Stanów Zjednoczonych i uczestnik ostatnich mistrzostw świata w gronie najbardziej niedocenianych zawodników NBA? Niestety, ale tak. Na szczęście nic sobie z tego nie robi Plumlee. W Brooklyn Nets długo walczył o miejsce w składzie i w końcu sobie je wywalczył. Natomiast obecnie jest podstawowym środkowym Portland Trail Blazers i obiektywnie trzeba przyznać, że bardzo długo w stanie Oregon nie było tak obiecującego centra. Plumlee nigdy nie był i prawdopodobnie nigdy nie będzie typem „gwiazdora” i chyba jest to jego najlepsza cecha, którą dostrzegł właśnie Mike Krzyżewski.






środa, 25 listopada 2015

Piękny sen Warriors trwa i niech trwa jak najdłużej!



Minionej nocy oczy całego sportowego świata zwrócone były na Oakland i Oracle Arena. Aktualni mistrzowie NBA – Golden State Warriors stanęli przed historyczną szansą na pobicie rekordu Houston Rockets oraz Washington Capitals i zanotowanie najlepszego startu w 70-letniej historii NBA.

Już pierwsza, otwierająca wynik meczu „trójka” Draymonda Greena zwiastowała, że Warriors do pojedynku z Los Angeles Lakers przystąpili maksymalnie skoncentrowani. A kolejne minuty tylko to potwierdziły. W pierwszej kwarcie gospodarze byli wręcz nie do zatrzymania. Prowadzeni przez – tymczasowego – trenera, Luke'a Waltona Warriors od samego początku imponowali niezwykłą skuteczność zza łuku (4/9 za trzy). W dodatku Wojownicy świetnie bronili i błyskawicznie przechodzili z obrony do ataku. Natomiast w ataku pozycyjnym gospodarze wzbudzali podziw swoich fanów skrajnie zespołową koszykówką. W pierwszych 24 minutach rywalizacji mistrzowie NBA zanotowali na swoim koncie aż 19 asysty, przy ledwie czterech Lakers. Tym samy schodząc na przerwę z zasłużonym prowadzeniem 54:38, co i tak było najniższym wymiarem kary dla ekipy gości.

Pomimo wysokiej przewagi, w trzeciej kwarcie Golden State Warriors wcale nie zamierzali zwalniać tempa. Gospodarze kontynuowali to co rozpoczęli w pierwszej połowie, systematycznie zwiększając swoje prowadzenie. W tej części gry w ich szeregach szczególnie wyróżniał się Stephen Curry. MVP poprzedniego sezonu w trzeciej kwarcie zdobył aż 14 punktów, wyraźnie przyczyniając się do 30 punktowej (78:48) dominacji Warriors nad Lakers. W ostatniej kwarcie obaj trenerzy dali odpocząć swoim podstawowym zawodnikom, desygnując do gry rezerwowych. Okazje zaprezentowania się w większym wymiarze czasowym dostali m.in.: Jason Thompson czy Metta World Peace. Lecz nie miało to większego wpływu na poziom widowiska. Na tym etapie mecz bardziej przypominał sparing, niż pojedynek najlepszej ligi na świecie. Lecz nie było w tym nic dziwnego, ponieważ ekipa Wojowników wcześniej zapewniła sobie wygraną i nie było najmniejszego sensu, by forsowali tempo swoich akcji. Ostatecznie drużyna Golden State Warriors odniosła 16. kolejne zwycięstwo i wciąż pozostaje niepokonana.


Oczywiście głównym bohaterem tego historycznego sukcesu Warriors był nie kto inny jak Stephen Curry. Lider gospodarzy zapisał na swoim koncie 24 punkty, dziewięć asyst, cztery zbiórki oraz dwa przechwyty. Rewelacyjny mecz zanotował także Draymond Green, autor 18 punktów, siedmiu zbiórek, pięciu asyst, dwóch bloków i przechwytu.

W zespole przegranym niestety na wyróżnienie nie zasługuje nikt! Najwięcej - 10 punktów - zapisali na swoim koncie odpowiednio: Julius Randle, Larry Nance Jr. oraz Luis Williams. Natomiast legenda Lakers – Kobe Bryant rozegrał zdecydowanie najgorsze spotkanie w tym sezonie, zdobywając ledwie cztery punkty, przy tragicznej skuteczności z gry – 1/11 z gry, 1/7 za trzy.

                                111:77





 Rekord 72-10 Chicago Bulls z sezonu 1995/96 poważnie zagrożony! 



piątek, 20 listopada 2015

Słaby początek Gielo na nowej uczelni



Po czterech latach spędzonych na uczelni Liberty University, Tomasz Gielo postanowił przenieść się na ostatni rok studiów na uczelnie University of Mississippi (Ole Miss). Pod każdym względem zmiana szkoły to olbrzymi awans dla naszego utalentowanego skrzydłowego. Ole Miss to jedna z czołowych uczelni w Stanach Zjednoczonych zarówno pod względem edukacyjnym, jak i sportowym. Główną wizytówką Ole Miss jest doskonały program szkolenia zawodników futbolu amerykańskiego. Absolwentami Ole Miss są m.in. jeden z najlepszych quarterbacków w historii NFL – Eli Manning oraz Michael Oher, którego niezwykła historia została przedstawiona w filmie „Big Mike”.

Jeśli chodzi o koszykówkę, to Ole Miss nie jest już tak cenione. Absolwenci uczelni raczej sporadycznie trafiają na parkiety NBA. Najwięcej meczów (505 spotkań) na boiskach NBA rozegrał Elston Turner, który w latach 1981-1989 reprezentował barwy Dallas Mavericks, Denver Nuggets oraz Chicago Bulls.

Jednak wracając do Tomka Gielo. Przenosiny do dużo silniejszej konferencji SEC (Southeastern Conference) to olbrzymie wyzwanie, ale też ogromna szansa na zebranie niezbędnego doświadczenia dla naszego rodaka. W SEC występują m.in. takie zespoły jak: Kentucky Wildcats, LSU Tigers, Texas A&M czy Florida Gators. Przeprowadzka i stracony niemal cały poprzedni sezon (rozegrał ledwie 6 meczów) niestety miały negatywny wpływ na start Polaka w nowych rozgrywkach.

Uczelnia Ole Miss rozegrała dotychczas trzy spotkania – dwa zwycięskie i jeden przegrany. W pierwszych dwóch meczach pokonali Northwestern St. 90:76 oraz Georgia Southern Eagels 82:72. Natomiast wczoraj dość nieoczekiwanie pokonała ich ekipa George Mason 68:62, którą do wygranej poprowadził niesamowity Shevon Thompson (19 punktów i 16 zbiórek). We wszystkich tych pojedynkach od pierwszych minut w barwach Ole Miss występował Gielo. Jednak pochodzący ze Szczecina skrzydłowy żadnego z nich nie może zaliczyć do udanych. W pierwszym meczu miał ledwie dwa punkty i cztery zbiórki nie trafiając żadnego rzutu z gry (0/4) w 20 minut. W drugim zanotował cztery punkty (1/3 z gry), dwie zbiórki, dwie asysty i dwa bloki w 18 minut. Zaś w dniu wczorajszym zapisał na swoim koncie trzy punkty (1/7 z gry), cztery zbiórki oraz dwa przechwyty spędzając na parkiecie 24 minuty.


Jak widać nie jest to wymarzony początek nowej przygody Tomka Gielo. Pocieszeniem dla naszego skrzydłowego jest to, że mimo fatalnych spotkań wciąż jest kluczowym zawodnikiem Ole Miss. Oczywiście niekwestionowanym liderem drużyny jest rzucający obrońca – Stefan Moody. Ale wydaje się, że Gielo wspólnie z Hiszpanem, Sebastianem Saizem mają stanowić o sile podkoszowej drużyny trenera Kennedy w tym sezonie. Dlatego dajmy jeszcze trochę czasu Gielo na odnalezienie się w nowych realiach, a na pewno będzie lepiej! 



niedziela, 15 listopada 2015

Magia MSG przestaje działać?!



Niedziela, godzina 18.00 mecz w MSG? Włączyłem bez większego zastosowania! Niestety, ale ponownie się zawiodłem. To już nie to samo...

Legendarna hala Madison Square Garden to mekka NBA. To tam przed lata działy się rzeczy wręcz niewyobrażalne. Do hali w centrum Nowego Jorku obawiali się przyjeżdżać wszyscy najwięksi w NBA. Ale też magia MSG mobilizująco działa m.in. na Michaela Jordana, Larry Birda, Magica Johnson czy Kobe Bryanta, który ostatnio nawet pożegnał się z legendarnym obiektem rejonu Wielkiego Jabłka. Ogromy wpływ na taką opinię MSG mieli również zawodnicy Knicks, którzy niezależnie w jakim składzie występowali, to z każdym walczyli jak równy z równym. Oczywiście czasem kończyło się to niepowodzeniem, ale ambicji nigdy nie można było im odmówić.

Niestety, ale od kilku sezonów o Knicks już nie można tego samego powiedzieć. Sytuację miał zmienić Carmelo Anthony. Nowojorczycy awansowali nawet to Playoffs, lecz wciąż czegoś brakowało. Poprzedni sezon zakończył się katastrofą. Potęgę Knicks ma odrodzić Phil Jackson oraz Derek Fisher jednak ciężko im to przychodzi. O czym dziś boleśnie się przekonałem. Niby wygrali, niby walczyli i niby byli lepsi od New Orleans Pelicans, lecz wciąż nie jest to samo. Wciąż są nijacy...

Wracając do meczu. Świetny początek w barwach gości zanotował Anthony Davis, który zdobył pierwsze dziewięć punktów z 10 swojego zespołu. Jednak na przestrzeni całego meczu nie mógł liczyć na istotne wsparcie od swoich kolegów. Na „papierze” Pelicans wyglądają bardzo dobrze, lecz wcale mnie to nie dziwi, że na swoim koncie mają ledwie jedno zwycięstwo (bilans 1-9). Jrue Holiday kiedyś był czołowym rozgrywającym NBA. A teraz? Jest solidnym PG, nic więcej. Reprezentant USA – Eric Gordon również przestał się rozwijać i raczej może tylko pomarzyć o kolejnych powołaniach do kadry. Swoją robotę wykonał rezerwowy Ryan Anderson, ale to było za mało. Nowy trener Pelikanów, Alvin Gentry ma mnóstwo pracy przed sobą, by wskrzesić wolę walki w szeregach swojego zespołu i by po prostu ta gra jakoś wyglądała.

U nowojorczyków oczywiście błyszczał Carmelo Anthony, chociaż w samej końcówce oddał dwa bardzo nieodpowiedzialne rzuty, które mogły się zemścić na Knicks. Po za Carmelo rewelacyjnie w drugiej połowie zaprezentował się Kevin Seraphin, dla którego było to wyjątkowe spotkanie odnośnie tragedii, która wydarzyła się w Paryżu. Francuz w pierwszej połowie nie zagrał ani minuty, ale po przerwie gdy w końcu dostał szansę był wręcz nie do zatrzymania. 


Jak Porzingis? Otworzył wynik spotkania celną trójką, ale jego kolejne sześć rzutów już nie znalazło drogi do kosza. Przebudził się pod koniec meczu, ale rewelacyjnie jakoś nie zagrał. Raczej przyzwoicie. Na szczęście na Pelicans to wystarczyło i Knicks ostatecznie pokonali swoich dzisiejszych rywali 95:87.

Najlepsi u Knicks: Anthony –  29 punktów, 13 zbiórek, Langston Galloway – 15 punktów, Kevin Seraphin – 12 punktów,

Najlepsi u Pelicans: Davis – 36 punktów, 11 zbiórek, Anderson – 16 punktów, 5 zbiórek,