Steven Adams (Oklahoma City Thunder)
Mówimy
Thunder, myślimy Durant i Westbrook. I nie ma w tym nic dziwnego, bo
to oni przez ostatnie lata stanowili o głównej sile zespołu z
Oklahomy. Jednak w ich cieniu jest pewien zawodnik, który również
ma spory wpływ na wyniki Thunder. Steve Adams idealnie wkomponował
się w zespół Thunder i teraz bardzo trudno sobie wyobrazić
drużynę trenera Donovana bez jego osoby. Pochodzący z Nowej
Zelandii podkoszowy to przede wszystkim świetny obrońca. Na
parkietach NBA naprawdę trudno znaleźć centra, który miałby
równie wielki wpływ na grę swojego zespołu w defensywie. Mimo to
bardzo rzadko stawia się go na równi z innymi klasowymi obrońcami.
Jerryd
Bayless (Milwaukee Bucks)
Od
lat w cieniu innych. Niedoceniany, pomijany, a czasem nawet
wyśmiewamy. Niesłusznie? Oczywiście, że tak. Jerryd Bayless to
naprawdę świetny obwodowy! Może nigdy nie zostanie graczem formatu
All-Star, ale czy to takie ważne? Chyba nie dla samego Baylessa. W
wszystkich swoich dotychczasowych zespołach starał się po prostu
jak najlepiej wkomponować w wizje trenera i za to chyba najbardziej
go cenią. Niezależnie gdzie grał, to zawsze wyróżniał się
niezwykłą łatwością zdobywania punktów oraz „zimną krwią”.
Zbytnią pewnością siebie często zrażał do siebie innych i
pewnie dlatego jest w gronie zawodników tego artykułu.
Avery
Bradley (Boston Celtics)
W
Bostonie odnalazł swoją koszykarską mekkę. Szybko stał się
bardzo ważnym zawodnikiem Celtów. Idealnie łącząc dwie role –
rozgrywającego oraz rzucającego obrońcy. W dodatku z biegiem
kolejnych sezonów przeistoczył się z zawodnika od zadań
specjalnych w prawdziwego lidera Celtics. Aktualnie ze średnią 15.0
punktów jest drugim strzelcem Celtics, co jeszcze parę lat temu
wydawało się niemożliwe. Mimo to wciąż ma przylepioną łatkę
gracza od wszystkiego i trochę się zapomina, że Bradley ma
olbrzymi wkład w kreowanie ofensywy Celtów.
Kentavious
Caldwell-Pope (Detroit Pistons)
Bardzo
dobry start Detroit Pistons w nowym sezonie był sporym zaskoczeniem
dla większości mediów sportowych w Stanach Zjednoczonych. Szybko
autorami tego sukcesu zostali okrzyknięci: Reggie Jackson oraz Andre
Drummond. I tylko nieliczni przypominali, że jest to również
sukces Kentaviousa Caldwell-Pope. A szkoda, bo ten 22-latek naprawdę
miał olbrzymi wkład w zwycięstwa Pistons. Absolwent uczelni
Georgia notuje trzeci sezon postępów i szkoda, że wciąż mało
kto to zauważa.
Derrick
Favors (Utah Jazz)
Lider?
Gwiazda? Godny następca Karla Malone’a? Niestety nikt w NBA sobie tych pytań nie zadaje. Mimo, że Derrick Favors robi wszystko, by to zmienić.
W obecnych rozgrywkach silny skrzydłowy Utah Jazz notuje imponujące
statystyki na poziomie 16 punktów i 9 zbiórek oraz niesamowity PER
na poziomie 25. Znakomita forma jednak wciąż nikogo nie przekonuje.
Favors nadal uważany jest za solidnego podkoszowego, ale nie gwiazdę
całej ligi. Większość ekspertów uważa, że jest dużo słaby od
swoich poprzedników. Oczywiście do legendy Jazz – Karla Malone
brakuje mu sporo. Ale czy jest gorszy do Carlosa Boozera, czy Paula
Millsapa? Raczej nie.
Draymond
Green (Golden State Warriors)
Takiego
zawodnika jak Draymond Green w swoim zespole chciałby mieć każdy
trener NBA. Absolwent Michigan State to przykład gracza, który
dobro drużyny przedkłada na indywidualne osiągnięcia. To dzięki
niemu w ofensywie Warriors mogą błyszczeć Stephen Curry oraz Klay
Thompson. W dodatku Green to dusza towarzystwa. Człowiek, który po
prostu uwielbia robić coś dla innych i to widać zarówno na
parkiecie, jak i po za nim. Pomimo tego wciąż w NBA nie ma pełnego
statusu gwiazdy. Dlaczego? Tego chyba nikt nie wie, włącznie z
samym zainteresowanym.
George
Hill (Indiana Pacers)
Chyba
nigdy nie pozbędzie się łatki byłego zmiennika Tony Parkera.
Pomimo zmiany barw klubowych wciąż jest jednym z najbardziej
niedocenianych rozgrywających na parkietach NBA. Wielu wytyka mu, że
nie potrafi być prawdziwym liderem i nie ma większego wpływu na
wyniki Pacers. Jednak nie jest to prawdą! Wbrew pozorom Hill ma
bardzo duży wpływ na grę ekipy z Indianapolis. Może nie zawsze
widać to w arkuszu statystycznym, ale wolę walki nigdy nie można
mu odmówić. Podstawowy rozgrywający Pacers – to przede wszystkim
znakomity defensor oraz gracz, który potrafi poświęcić swojej
indywidualne osiągnięcia dla dobra zespołu.
Al
Horford (Atlanta Hawks)
Zeszłoroczny
uczestnik meczu gwiazd bardzo długo musiał czekać na docenienie
przez ligę. Dopiero rewelacyjna dyspozycja Atlanty Hawks w
poprzednim sezonie przekonała władze NBA. I Horford w końcu został
dostrzeżony przez szerszą rzeszę kibiców. Mimo to nadal nie jest
stawiany na równi z chociażby takimi centrami jak: Dwight Howard
czy Marc Gasol i chyba nigdy nie doczeka się pełnego statusu
gwiazdy NBA. A szkoda, ponieważ taki podkoszowy to prawdziwy skarb.
Zaza
Pachulia (Dallas Mavericks)
Wielu
może dziwić obecność Gruzina w tym zestawieniu, ale naprawdę
zasłużył na miejsce w tym gronie, co chociażby udowadnia w tym
sezonie. Nigdy nie był podkoszową bestią, ale mimo to pod
bronionym koszem potrafił zatrzymać największych i najsilniejszych
centrów NBA. Do tego potrafi dostosować się do praktycznie każdej
taktyki. W tym sezonie pod względem statystycznym wypada nawet
lepiej od DeAndre Jordana, którego miejsce w pewnym sensie zajął w
Mavericks. I to głównie dzięki niemu Mark Cuban może spokojnie
spać po nocach i nie rozpamiętuje już sprawy z DeAndre.
Mason
Plumlee (Portland Trail Blazers)
Reprezentant
Stanów Zjednoczonych i uczestnik ostatnich mistrzostw świata w
gronie najbardziej niedocenianych zawodników NBA? Niestety, ale tak.
Na szczęście nic sobie z tego nie robi Plumlee. W Brooklyn Nets
długo walczył o miejsce w składzie i w końcu sobie je wywalczył.
Natomiast obecnie jest podstawowym środkowym Portland Trail Blazers
i obiektywnie trzeba przyznać, że bardzo długo w stanie Oregon nie
było tak obiecującego centra. Plumlee nigdy nie był i
prawdopodobnie nigdy nie będzie typem „gwiazdora” i chyba jest
to jego najlepsza cecha, którą dostrzegł właśnie Mike
Krzyżewski.